Strona:PL Kraszewski - Wybór pism Tom IX.djvu/265

Ta strona została skorygowana.
244
J. I. KRASZEWSKI.

tać, nie pożerają go jak dawniéj, wybierają konieczne dla siebie, na resztę nie patrzą, czując, że ten ostatek niéma żadnego znaczenia, bo jest prostą, mniéj więcéj utalentowaną reklamą. Dość jest w któréjkolwiek z kawiarni francuskich przypatrzyć się przezieraniu dzienników, aby się domyśléć, jak je szanują. Dawniéj szukano w nich barwy sobie odpowiedniéj; dziś wszędzie jest jedno: ludzie wierni zasadom biorą te organa (dawniéj im tak drogie) do ręki z obawą; a odsuwają je ze smutkiem! Wiatr powiał nowy, inną barwą zaszły obłoki, wczorajsza prawda stała się fałszem wierutnym.
Tak jest prawie wszędzie na zachodzie; mogłożby do czegoś podobnego przyjść i u nas? Oto już z zagranic odzywały się głosy przeciwko panegiryzmowi w dziennikarstwie[1] i wskazywały nam oznaki upadku, gdyśmy się jeszcze wzrostu i rozwinienia nie doczekali. Nie wróżę tak źle, nie mogę przypuścić myśli, byśmy i my, najmniéj do frymarków sposobni ludzie, mieli się sprzedać czy za grosz, czy za pochlebstwo, przyjęcie, datek błyszczący lub grzecznostkę, ale się obawiam słabości naszéj i trwogi.
Byłoby to zgubnym dla nas ciosem, gdyby to, co przodkuje, chybić celu i skalać się miało, to, co prowadzi, pobłądzić, co stoi na czele, okryć się sromotą. Komuż, jeśli nie tym, co są instytutorami mas, stróżami opinii, pilnie czuwać nad swojém sumieniem i dowieść, że i bratu rodzonemu prawdę, do któréj są obowiązani, choć gorzka powiedziéć potrafią? Wielkie jest powołanie pisarza, dziennikarza trudniejsze jeszcze: pierwszy w kilku chwilach wybranych życia styka się z publicznością i przemawia do niéj natchniony; drugi nieustannie czuwać musi na wieżycy, jest ciągle na oczach, a każde uderzenie jego serca przelewa się w słowo, które głosi. Życie całe tych ludzi jest spełnieniem powołania, obowiązkiem dania świadectwa prawdzie, — człowieka w nich od pisarza oddzielić niepodobna. Cóżbyśmy rzekli o kaznodziei, co wszedłszy na ambonę, pokazałby sklep narożny lub chwalił cnoty przyjaciół, u których wczoraj jadł wieczerzę?

Wszędzie potrzeba sumienia, a tu nawet słabostka mała odbiera poszanowanie i z niém siłę do działania i wiarę; człowiek prywatny staje się często najzaciętszym nieprzyjacielem pisarza, gdy oba się z sobą nie godzą. Dziennik nie może i nie powinien być sługą osobistych względów, upodobań, stosunków, ale głosem sumiennego przekonania; dla niego niéma przyjaciół i nieprzyjaciół, jest przed nim powołanie wielkie i święty obowiązek. Wszelka

  1. Dziennik literacki. 1858. Nr. 105.