tać, nie pożerają go jak dawniéj, wybierają konieczne dla siebie, na resztę nie patrzą, czując, że ten ostatek niéma żadnego znaczenia, bo jest prostą, mniéj więcéj utalentowaną reklamą. Dość jest w któréjkolwiek z kawiarni francuskich przypatrzyć się przezieraniu dzienników, aby się domyśléć, jak je szanują. Dawniéj szukano w nich barwy sobie odpowiedniéj; dziś wszędzie jest jedno: ludzie wierni zasadom biorą te organa (dawniéj im tak drogie) do ręki z obawą; a odsuwają je ze smutkiem! Wiatr powiał nowy, inną barwą zaszły obłoki, wczorajsza prawda stała się fałszem wierutnym.
Tak jest prawie wszędzie na zachodzie; mogłożby do czegoś podobnego przyjść i u nas? Oto już z zagranic odzywały się głosy przeciwko panegiryzmowi w dziennikarstwie[1] i wskazywały nam oznaki upadku, gdyśmy się jeszcze wzrostu i rozwinienia nie doczekali. Nie wróżę tak źle, nie mogę przypuścić myśli, byśmy i my, najmniéj do frymarków sposobni ludzie, mieli się sprzedać czy za grosz, czy za pochlebstwo, przyjęcie, datek błyszczący lub grzecznostkę, ale się obawiam słabości naszéj i trwogi.
Byłoby to zgubnym dla nas ciosem, gdyby to, co przodkuje, chybić celu i skalać się miało, to, co prowadzi, pobłądzić, co stoi na czele, okryć się sromotą. Komuż, jeśli nie tym, co są instytutorami mas, stróżami opinii, pilnie czuwać nad swojém sumieniem i dowieść, że i bratu rodzonemu prawdę, do któréj są obowiązani, choć gorzka powiedziéć potrafią? Wielkie jest powołanie pisarza, dziennikarza trudniejsze jeszcze: pierwszy w kilku chwilach wybranych życia styka się z publicznością i przemawia do niéj natchniony; drugi nieustannie czuwać musi na wieżycy, jest ciągle na oczach, a każde uderzenie jego serca przelewa się w słowo, które głosi. Życie całe tych ludzi jest spełnieniem powołania, obowiązkiem dania świadectwa prawdzie, — człowieka w nich od pisarza oddzielić niepodobna. Cóżbyśmy rzekli o kaznodziei, co wszedłszy na ambonę, pokazałby sklep narożny lub chwalił cnoty przyjaciół, u których wczoraj jadł wieczerzę?
Wszędzie potrzeba sumienia, a tu nawet słabostka mała odbiera poszanowanie i z niém siłę do działania i wiarę; człowiek prywatny staje się często najzaciętszym nieprzyjacielem pisarza, gdy oba się z sobą nie godzą. Dziennik nie może i nie powinien być sługą osobistych względów, upodobań, stosunków, ale głosem sumiennego przekonania; dla niego niéma przyjaciół i nieprzyjaciół, jest przed nim powołanie wielkie i święty obowiązek. Wszelka
- ↑ Dziennik literacki. 1858. Nr. 105.