Strona:PL Kraszewski - Wybór pism Tom IX.djvu/281

Ta strona została skorygowana.
260
J. I. KRASZEWSKI.

Nie mogliśmy się oprzéć potrzebie wylania tych kilku słów z głębi serca, bo czas wreszcie przeciwko knowaniu i zabiegom pokątnym postawić jawność. Widzimy i czujemy niechęci, pobudzone prywatą we współzawodnikach naszych, w całéj niemal prasie peryodycznéj i piśmiennictwie, ale mamy za sobą współczucie czytającéj większości, pomoc ogółu i przekonanie, że prawda wygrywa zawsze przed sądem opinii publicznéj. Chwilowo oczernić nas mogą, ale pozywamy ich przed ten trybunał, gdy się poduszczane namiętności uspokoją i ufni w opiekę bożą, czekać będziemy wyroku.

VII.

Ktokolwiek zastanawiał się bacznie nad charakterystyką epok, wybitniéj odcechowujących się w dziejach ludzkości i pojedyńczych narodów, przyzna, że jedném z najgłówniejszych piętn dezorganizacyi społecznéj jest chorobliwy niepokój i przerzucanie się w ostateczności. W życiu normalném idziemy powolnie, w jednym kierunku stałym, ku dobrze zakreślonemu celowi, drogą widzianą jasno, a choć na niéj znajdą się do pokonania trudności i przeszkody do zwalczenia, nie cofamy się przed niemi, nie kołujemy, nie szukamy celów i gościńców nowych. Przeciwnie, w tym niepokoju gorączkowym, który poprzedza krytyczne chwile dziejowe, naród i indywidua nie widzą dobrze celu przed sobą, ani sobie zdają sprawy z dróg do niego wiodących, a mało kto nie szuka sobie i drugim ukrytych ścieżek i nowych przedmiotów do ścigania.
Wśród obłędu, jedni wołają na zgubę i niebezpieczeństwo, drudzy schlebiając tłumom, przyznają im jasnowidzenie i wszechwiedzę, a wśród téj wrzawy umysłów, dwoje naprzód słychać — swar wszystkich i oklaski tych, których próżniacze ręce i serca spodlone, na nic innego prócz pochlebstwa zdobyć się nie mogą.
Kamienują jednych, wynoszą drugich chwilowo, obierają wodzów i policzkują. Każdy chce coś swego przeprowadzić dla prywaty lub przywództwa, a ogół rozerwany nurza się w tym odmęcie, nie wiedząc już, kędy idzie i co mu potrzeba.
Nie jest to walka dwóch zastępów wojujących dla zdobycia palladium żywota, jestto rozsypka zbiegów, którym strach i niedołęstwo odebrały przytomność.
A wśród zgiełku, wśród ciemności, kilku zręczniejszych ocali swoje węzełki, lub sucho ujdzie z głowami, których nie byli pewni.
Ten obraz zamieszania, szczęściem jeszcze, nie jest wizerunkiem naszego duchowego stanu, ale być nim może, jeśli zamiast głosu prawdy i szczerości, posłuchamy pochlebców i damy ucho tym, któ-