Strona:PL Kraszewski - Wybór pism Tom IX.djvu/319

Ta strona została skorygowana.
298
J. I. KRASZEWSKI.

troszcząc się wcale, co nastąpić może, bo nie wierzy, żeby dłużéj żyć miała. Chwila zaprawdę straszna. To téż ku końcowi X-go wieku odrętwienie jest powszechne, zaniedbanie spraw wszelkich zupełne; zrozpaczenie jakieś opanowuje świat rzucający się do klasztorów, na pustynie, i nie wierzący, by jutro słońce jeszcze wstać miało.
Wszędzie zamęt, nieład, rozkiełznane namiętności, lub przerażone umysły; kościół w najsmutniejszym stanie z powodu fakcyi, które wyborem głowy jego kierowały; duchowieństwo mało przygotowane do spełnienia swych wielkich obowiązków; papiestwo zajęte raczéj świeckiemi sprawy i sporami, które kraj szarpały, niż sprawą wiary, — czekało na reformatorską dłoń Hildebranda.
Z łona instytucyj dawnych a strupieszałych i nowych urządzeń, które z wojen powstały, rodził się feudalizm i ten łańcuch, którego ostatnie ogniwo cały ciężar społeczeństwo dźwigało. Ottonowie i Niemcy panowali światu, rządzili się w nim, zdając nowe ogromne państwo zakładać, które prędko rozpaść się miało. Ale epoka ta nic trwałego jeszcze utworzyć nie mogła, zuchwale rzucając się i zakreślając rozpaczliwe, niezmierzone czynu granice.
Na całéj Słowiańszczyźnie południowo-zachodniéj ciężyli także Niemcy, cisnący się ze wszech stron dla jéj podbicia, a kraj ten dopiéro wyrabiał w sobie siły do oparcia się ich potędze.
Prócz Polski, która najwaleczniéj murem stanąć miała przeciwko nim i zaprzéć im drogę dalszych podbojów, wszystko ulegało téj sile roznamiętnionéj, zajadłéj, ale podpierającéj się na krzyżu razem i mieczu. W dziesiątym wieku Cyryl i Metody pierwszy blask prawdy rzucają na ziemię słowiańską; w dziesiątym już Polska i Ruś wreszcie chrzest przyjmują. Ale Polska nie poddaje się wpływowi Niemiec i chrzci się tylko, aby samoistniéj stanęła.
Stan oświaty europejskiéj nie był kwitnący; spuścizna po starożytnym świecie rozpierzchniona, rozerwana, nić tradycyi, która ją z żywym światem łączyła, sprawiały, że więcéj było w nich słów niżeli ducha. Zbierano, kompilowano, układano wierszami wszystko aż do elementarzów, dowcipkowano, spierano się o drobnostki, ale w tém wszystkiém była niezmierna czczość i próżnia. Wielki gieniusz Arystotelesowy, niezrozumiany i niepojęty, górował po nad nauk gmachem, w którego pustkach rozlegały się wykłady siedmiu nauk wyzwolonych, mające całą mądrość ludzką zawierać. Brakło wszakże nie materyałów do pracy, ani ochoty do niéj, ani nawet talentów, ale tego niezbadanéj natury tchu, co ożywia, co wprawia w ruch, co znaczenie daje martwéj literze i życie pustemu słowu.