wszechnéj, wytłomaczyliście sobie barwy rozliczne kwiatów, niby tylko dla oczu waszych urozmaicone, dla waszéj zabawki, do wieńca, do bukietów. Barwy te, służące im do utrzymania przyzwoitego dla nich stopnia ciepła, wzięliście tylko za piękne cacko, dla miłości oczu waszych umyślnie stworzone.
A jakżeście dotąd pisali waszę historyą natury! Tysiąc tomów o jednym człowieku pod wszelkiemi względami uważanym, analizowanym, materyalizowanym, eterowanym, idealizowanym, o téj zaś ciżbie stworzeń, która was otacza, o tych młodszych braciach waszych, co was karmią, odziewają, co wam służą i codzień dla was umierają, — szczupło, powierzchownie, aż do śmieszności niedbale.
Nigdyście jeszcze zwierzęcia nie uważali niezależnie, pojedyńczo; jego życie, obyczaje, anatomią, odnosicie i porównywacie z sobą. Ci bracia wydziedziczeni służą wam tylko jako narzędzia, jako cienie do okazania wysokiéj światłości waszego organizmu fizycznego i umysłowego. A jednak, po prawdzie, czem-że wy jesteście? Wasz szalony Jan Jakób raz tylko prawdę powiedział, kiedy mu się wyrwało z głębi duszy to zdanie: że człowiek jest zepsutém zwierzęciem. Tak, bo nie jest ani zwierzęciem już, ukrywając w sobie iskierkę prometeuszowską, ani aniołem, gdyż go ciało więzi i pęta do ziemi. Niewolnik świata, którego panem się mieni, należy sam do amfibiów. Pływa, lata, usiłuje się wznieść, trawią go własne myśli, a utraciwszy przybrane skrzydła egzaltacyi, spada na ziemię uderzony piorunem własnych niepojętych sobie samemu wyobrażeń. Jego bezsilność draźni go ciągle, a duma i zuchwalstwo zabija.
W początkach świata, pomieszany ze zwierzęty, ciało miał człowiek zahartowane, głowę pustą, serce dzikie i okrutne, bił się z mieszkańcami lasów, pożerał ich ścierwo, okrywał się ich włosem, przywłaszczał sobie wszystko, co mógł, i silny, a ograniczony na umyśle, powoli bardzo uczuwać w sobie zaczął duszę. Zmieszany, spojrzał w niebo, które było za wysoko; na ziemię, która dla niego już była za nizko! Powoli zebrał się w trzody, a trzody bić się z sobą, kłócić i gnać zaczęły; w téj walce przychodził mu rozum nieznacznie, myśli, wynalazki. Pierwszy jego krok do dzisiejszéj doskonałości, a raczéj tylko doskonalenia, był apostazyą naturalnego stanu, wyrzeczeniem i zaparciem ciała i jego siły, których nigdy całkiem pozbyć się nie może, nigdy od nich uwolnić. Zaczął myśléć, a myśli jego coraz wolniejsze, poszły aż tak daleko, iż się zastanowiły same nad sobą. To był już najwyższy stopień. Dusza ludzka tylko duszą oceniona i pojęta być mogła, tak, jak dyamentu nic nie ugryzie, tylko dyament. Lecz myśl, lecz dusza, we wszystkich swoich działaniach, używając cie-
Strona:PL Kraszewski - Wybór pism Tom IX.djvu/34
Ta strona została skorygowana.
13
ASMODEUSZ W ROKU 1837.