szni czytelnicy klas niższych, wierząc święcie w każdą rzecz drukowaną, ślicznych się rzeczy nauczą w waszéj dzisiejszéj literaturze. Ażebym wziął z tego miarę waszego smaku, usposobień i ukształcenia, chcę wiedziéć, don Kleofasie, jaki též autor dzisiejszy najwięcéj się płaci, najwięcéj się sprzedaje?
— Poczekaj, podobno dawniéj lord Byron.
— A teraz?
— Och! różni. Scribe kupił zamek. A! przypominam sobie: Paul de Kock, bo ten bierze aż do kilkudziesiąt tysięcy franków za jeden tom.
— Co! ten arlekin literatury, ten cień niby dowcipnego Pigaulta! Gubisz siebie, sławę świata i Francyi, mówiąc rzecz taką!
— Tak jest jednakże.
— Jakto! może-ż to być, aby te romanse karykaturalne, gminne aż do ckliwości, jednostajne jak figury maryonetek, które dziś króla Salomona, jutro w innéj sukni Heroda wystawiają; może-ż to być, aby te tak pospolite, bez żadnéj myśli wyroby, miały tylu czytelników? Chyba żartujesz?
— Nie; on najlepiéj jest płatny. On, a może Scribe drugi.
— Jeśli tak, to próżno w teoryach filozoficznych prawicie o ognistéj, egzaltowanéj poezyi; duch waszego wieku strawić jéj jeszcze, i silniejszego pokarmu wziąć nie dozwala. Czytacie Kocka tak, jak dzieci i kobiety jedzą łakocie przyprawne krochmalem.
— A, zmiłuj się, cóż w tém złego, że się bawią?
— I zapewne, niech się bawią, i niech się psują. Ja na to pozwalam, ja temu poklaskuję.
Don Kleofas milczał i chodził. Potém przewrócił jakiś Magazyn malowniczy angielski, w którym widać było bursę, małpę, portret lady Morgan, krzaczek herbaty i machinę parową, razem odrysowane na jednéj stronicy i odezwał się:
— A toż?
— Najszkaradniejsze szachrajstwo, pstrocizna do niczego niepodobna, żyjąca tylko swoją taniością. Nią to staracie się upowszechnić literaturę i zachęcić do czytania. Lecz, na wszystkich dyabłów, braci moich, to tak, jakby kto chciał w drzewie zrobić dziurę klinem, który je rozłupie i nie więcéj. Będą czytać, to prawda, będą czytać Magazyny; lecz cóż za korzyść moralna z téj siekaniny myśli i rzeczy, bez ciągu i systematu? Takie czytanie zrobi ich półmędrkami zarozumiałemi, odstręczy od zdrowszego pokarmu. Jedno tylko Muzeum p. Henryka Berthoud ma ciąg, myśl i plan, reszta jest tylko, jak wszystko dzisiaj, spekulacyą towarzystwa akcyonaryuszów, które porzuciwszy Magazyn, wezmie się z równie zimną krwią do kopalni węgla ziemnego. Ten rodzaj
Strona:PL Kraszewski - Wybór pism Tom IX.djvu/39
Ta strona została skorygowana.
18
J. I. KRASZEWSKI.