Strona:PL Kraszewski - Wybór pism Tom IX.djvu/413

Ta strona została skorygowana.
392
J. I. KRASZEWSKI.

źniejszym (przynajmniéj swojego kraju) nie chcącym uwierzyć ani w śmierć ani w życie, aby się przyjaciołom zmarłego lub niechętnym nie narazić. Dzieje się to nieraz z ideami, co z wieścią o kardynale, i zawsze lepiéj poczekać aż po umarłym zadzwonią, niż wyrywać się tak naprzód, gdy zawrócić będzie trudno. — Wielka dla naszych towarzyszów nauka nie została straconą.


X.

I stawże tu posągi bohaterom myśli, nauki, poświęcenia, gdy ci dwudniowa zawieja śnieżna takie z nich robi straszydła, jakiém jest w téj chwili Kopernik! Proszę tylko przypatrzyć się śniegowéj czapce i białemu szlafrokowi, w który się przebrał astronom, a ochota odpadnie od wznoszenia monumentów, tak karykaturowanych lada niepogodą. Londyńskie mgły i sadze porobiły na marmurach św. Pawła smugi czarne, na tych właśnie stronach słupów i rzeźb, które w zwykłym świetle są najjaśniejsze, dziwny więc jakiś sprawia efekt gmach, nawet przy słońcu zdający się oświecony na odwrót. A jak tam z marmurami i architekturą, tak u nas z posągiem — lada zamieć przystraja nam Kopernika gorzéj, niżby go kto na pośmiewisko przybrał. Biedny astronom! śnieg z jego monumentu drwi sobie, a w dodatku Torwaldsen dał mu minę pedagoga i posadził tak nizko, jakby czytał jakąś prelekeyą. Pierwsza myśl posągu wszystkiemu winna, gdyby stał jako powinien, z oczyma w niebo zwróconemi, na wysokim piedestale, wiatrby obmiótł śniegi; ale niemniéj trudno u nas, jak widzicie, nawet nieśmiertelnym nieboszczykom, cóż dopiéro żywym, w taką ciężką i straszną zimę, od któréj chłodu myśl zamarza.
Nie dziwujcie się więc, szanowni czytelnicy, że i listy są chłodne — o to mi chodziło, aby się uniewinnić przed wami, a Kopernik służył mi za narzędzie.
Do dziennika, każdy dzień coś swego przynosi, daninę faktów, książek, myśli lub nadziei, myśmy niewinni wcale, jeśli w rozdziale tych darów niezawsze równo uposażone są doby; jeśli jedna ma aż nadto, gdy drugiéj nic nie pozostaje, prócz uwag nad marnościami świata tego.
Domyślicie się łatwo, że taki początek nic nie wróży dobrego, wistocie smutno mi, że wytrząsając redaktorskie sakwy, niewiele dać mogę. Ciągle oczekujemy na Piekło, które już odmalowane przez Sacchettiego, wygląda Offenbachowskiego Orfeusza. Mówią, że parę sztuk nowych także już miano próbować, ale zabrakło ochoty w artystach, a odwagi autorom ograniczenia się mniéj sławnemi ta-