Strona:PL Kraszewski - Wybór pism Tom IX.djvu/44

Ta strona została skorygowana.
23
ASMODEUSZ W ROKU 1837.

— Nie, ja się nie mylę, tak przynajmniéj, jak wasi statystycy w rachunkach śmiertelności.
— Nareszcie przypomniałeś mi chlubę wieku. Banki oszczędności, asekuracye na życie i t. p. towarzystwa i zakłady dobroczynne.
— Zimne spekulacye — odpowiedział dyabeł. — Nie chwalcie się tém. Cóżeście winni, że swój interes robiąc korzystnie, zyskując w obrocie kapitałów ogromne procenta, możecie téż dobrze uczynić ludziom, gdy to nie tylko nic wam nie kosztuje, lecz jeszcze przynosi? Ale pokaż mi zakłady dobroczynne bezinteresowne, pokaż mi fundacye, jakich tyle dawniéj było?
— Są, są i te.
— Wyzywam cię, żebyś mi ich połowę tyle naliczył, ile ja ci wymienię w XVI a nawet XVII wieku. Cóż dopiéro z dawniejszych?
Don Kleofas po tych słowach rzucił okiem gniewliwém na szatana i rzekł:
— Chcesz mi więc koniecznie życie obrzydzić?
— Nie, chcę tylko pokazać świat, jakim jest istotnie, po przyjacielsku. Przytém śmiać mi się i gadać chciało, przyszedłem do starego znajomego. A teraz, po rozumowaniu, przykłady; nim nową zaczniem gawędę, chodźmy na dachy!

Omelno, 24 listopada 1837.





Wieczór czwarty.

Biuro ogłoszeń.

Wzbili się w górę podróżni nasi, a ponieważ Francya mianowicie dla obu była ciekawa, jako kraina, która się sama nazywa wodzem cywilizacyi dzisiejszéj, stanęli znowu nad sturamiennym, stujęzycznym i stutwarzym Paryżem. Gdy czarodziejską mocą Asmodeusza otwarły się dachy téj stolicy, tyle razem widoków uderzyło oczy don Kleofasa, taka była ich rozmaitość, tak były dziwaczne, iż przez chwilę stał odurzony i nie wiedział co mówić,