Strona:PL Kraszewski - Wybór pism Tom IX.djvu/441

Ta strona została skorygowana.
420
J. I. KRASZEWSKI.

O wartości nieznajoméj nam sztuki, wcaleśmy przesądzać, z tytułu śmiejąc się, nie myśleli; mówiliśmy tylko o tytule, który się nam zdawał i zdaje zbyt napuszony i niestosowny.
Nie sądzimy, aby to zarozumiałością nazwać można, gdy kto lat trzydzieści z literaturą mając do czynienia, poważy się tytuł skrytykować. Zdaje mi się, że mamy najzupełniejsze prawo, okupione pracą ciężką i długą, śmiać się z tego, co się nam zdaje śmieszném, i pisać, co myślimy, nie obwijając w bawełnę. Potrzeba wiedziéć, że ktokolwiek bierze pióro w rękę z innym celem jak zapisanie czego do regiestru lub listu do przyjaciela, poddaje się krytyce i wszelakim sądom; sztuka może być bardzo dobra, czego z serca życzymy, ale tytuł jest śmieszny. Na to niéma lekarstwa, chyba powrócić do starożytnych owych: Klara, czyli niebo ściga najskrytszą zbrodnię, lub Irena, albo przepaście zgryzot sumieniu, oświecone pochodnią skruchy. Tytuły tego rodzaju mają to do siebie, a tego im bynajmniéj i ja nie zaprzeczam, że uwalniają od czytania książki. I to nie mala zaleta... Mnie tytuł Ziarno występku wszakże od rozważnego przeczytania komedyi nie oswobodzi. Dokonam tego z sumiennością i bez żartu.


XVI.

Chwała Bogn, o mrozie i śniegach najupartsi nawet zwolennicy empiryczno-meteorologicznych obserwacyi, za pomocą prostych od natury danych narzędzi, to jest oczu i uszu, czynionych, pisać zaprzestać już muszą; dwudniowa odwilż rozpoczęła zawczasu dzieło wiosny i dała nam przedsmak błota. Kopernik pozbawiony śniegowéj czapki i białego szlafroka, zjawia się znowu w majestacie i powadze, obmyty i czysty, ale biedni śmiertelnicy brnąć muszą po chodnikach zalanych wezbranemi rynsztokami, i kopać się w zrzedłych ostatkach sannéj, po któréj tylko zostały nawały śniegu i obnażone kamyki. Miasto przedstawia obraz wcale nie estetyczny.
Skarżono się na efekta zimowe w Paryżu, cieszono zarazem sanną i ślizgawką w Bulońskim lasku, my od stycznia zaczynamy chorować na tę obrzydliwą porę, nie mającą nazwania w kalendarzu, która już zimą nazywać się nie może, a wiosną nie jest jeszcze. Wartoby jéj choć imię jakieś nadać, i zdaje mi się, że w starych przekleństwach, pogańskich jeszcze sięgających czasów, nazwisko Słoty (niech cię słota) do téj pięknéj roku pory wyłącznie zastosować musiało.
Słota nietylko wpływa na zeszkaradzenie ulic, oplamienie sukni i pozamykanie domów, ale na humory śmiertelników, na spazmatyczne ziewanie, na podrażnienie umysłów, które kroplami ściekający