Ale pozwólmy z tego powodu powtórzyć tu raz jeszcze wielką prawdę, że ludzie dobroczynni i poczciwi mogą miéć jednak wady i przywary, że w innych sferach czynności nie mogą być bez błędu.
Jesteśmy zmuszeni z tego powodu, raz jeszcze wznowić rzecz o korespondencyach krajowych. Tak-eśmy u nas przywykli już do panegiryzmu, do uwielbień i kadzideł, że ilekroć kto się ośmieli choćby najlżejszy zarzut uczynić jakiemukolwiek kątkowi kraju naszego, sprostować jego pojęcia, wskazać nową drogę, dotknąć słabości, krzyk powstaje niezmierny przeciwko zuchwalstwu korespondenta, przeciw najokropniejszym zamachom na spokój publiczny, dziennika, który ośmielił się je umieścić.
Pojmujemy cale inaczéj miłość dobra ogólnego, a owa bajeczka o małpie, która z wielkiéj miłości udusiła dziecię, tu by właściwie się zastosować dała. Znamy matki, co płaczącemu niemowlęciu najszkodliwszą rzecz podać są gotowe; my takiego przywiązania i pieszczot nie rozumiemy wcale. Systematyczne szkalowanie, żółciowe, zgryźliwe, pełne nienawiści, zasługuje na wzgardę, ale śmiałe wypowiadanie prawdy jest obowiązkiem. W życiu prywatném, z tym obowiązkiem dla towarzyskich wymagań często wchodzimy w kompromisy, w życiu publiczném jest to występkiem. Pochlebiając krajowi, zyskuje się prędzéj-późniéj lekceważenie i wzgardę, mówiąc mu prawdę, choć gorzką, zdobywa się zrazu niechęć, lecz ostatecznie szacunek. Zresztą, gdyby się miało nawet boléć i cierpiéć, to nasz najświętszy obowiązek. Bez niego nie mielibyśmy żadnéj zasługi.
Wymagać od korespondentów, aby same jasne strony życia i kraju malowali, byłoby niepojęciem ich stanowiska i obowiązków. Dobre nie potrzebuje nagrody kilku fraz, użyć go tylko można jako przykładu i zachęty, nic więcéj; złe potrzeba wskazać, wyświecić i zmusić do poprawy.
Najmniejszy wyrzut ściąga u nas krzyki i żale, niekiedy dochodzące do prawdziwie śmiesznych objawów, a zarazem napełnia smutkiem, bo to wszystko tamuje wykształcenie nasze, nie dopuszcza postępu, zatrzymuje nas nawet na tych drogach, któremibyśmy najłatwiéj pójść mogli. Chwaląc się, nie dojdziemy do niczego, jestto droga łatwa, miła, ale wiedzie w podwórko, z którego daléj niéma wyjścia. Nie jesteśmy na zawadzie tym, co chcą świeżego powietrza i przechadzki, spacerując po niém, używać; sami jednak do niéj nie mamy czasu ni ochoty.
Zwracamy się w inną stronę. W tych dziach opuściła prasę książka, pod skromnym tytułem kalendarza, wydawanego przez
Strona:PL Kraszewski - Wybór pism Tom IX.djvu/446
Ta strona została skorygowana.
425
ARTYKUŁY Z GAZETY CODZIENNÉJ.