Zapisuję naprzód, przejęty ważnością meteorologii, fenomen w lutym rzadki: — między dziewiąta a dziesiątą wieczorem, kilka razy wczoraj błysnęło, jakby w lecie przed burzą. Dorożkarz, który mnie wiózł, i równie jak ja dostrzegł błyskawicę, przekonany, że taki wypadek nie może być bez znaczenia, począł mnie dopytywać, coby to wróżyło: — pomorek, głód, czy urodzaj. Nie umiałem mu odpowiedziéć, ale sam przekonany jestem, że się zanosi albo na mróz albo na pluchę, i rzecz nie bez kozery. Z tego powodu dowiedziałem się także, iż złowrogi kometa od tygodnia kiwa ogonem nad nieszczęśliwą ziemią. Dodawszy do tego deszcze, śniegi, błoto, zimno — wcale nieprzyjemny omen na wiosnę, i na nasze oziminy i pszenicę.
Z Wilna przychodzi nam śliczna i miła rzecz od Syrokomli; jestto, ot tak, podłużna ćwiartka papieru, na któréj u góry odbito domek Syrokomli, a pod nim podpis: „Borejkowszczyzna, miejsce pobytu Władysława Syrokomli“ — niżéj ten wierszyk:
Nie mój to domek, nie moja gleba,
Choć chleb mi rodzi przez lato,
Moim jest tylko ten błękit nieba,
Co się unosi nad chatą.
Pod skrzydłem chmury, pod cieniem strzechy,
Miałem i ciernie i róże;
Prędkoż me bóle, moje pociechy,
Ojcu ziemskiemu wynurzę?
W poblizkiéj wiosce, w cmentarnéj głuszy,
Zacny się starca proch mieści,
Boże! daj pokój zmarłego duszy,
A żywym — mądrość boleści!
Daléj jeszcze, z Leszna pisze p. Ernest Günther, tak znany nam nakładca dzieł polskich, po niemiecku proh pudor, że od 1 stycznia 1861, poczyna wydawać „Bibliotekę dla dorastającéj młodzieży“ i że wkrótce prospekt jéj nam nadeśle. Cieszym się z przedsięwzięcia, lecz niestety! od niejakiego czasu przestaliśmy wierzyć w książki zastosowane do wieku, płci i stanu. Są one rodzajem nieprzyjemnego lekarstwa, które się tylko z musu bierze.
Dzieci a témbardziej dorastający młodzieńcy chwytają zawsze najchciwiéj to, co dla nich nie jest przeznaczone, owoc zakazany