skie dawno z użycia wyszły, żyje sobie pewien bardzo przyzwoity człowiek, literat, nawet powieściopisarz i feljetouista „Gazety Niemiec północnych.“ Zowią go Spielhagen, bo trzeba, żebyście państwo wiedzieli, że nic a nic nie zmyślam, co powiem, jest prawdą najszczerszą. Ów tedy Spielhagen pisał sobie różne rzeczy, jak? nie wiem, bom go czytać nie miał przyjemności, zapewne tak jak u nas i za granicą pisze się na dnie powszednie uczciwie, miernie, ani nazbyt gorąco, ani nadto zimno, ani ostatecznie źle, ani nadzwyczaj dobrze... ot tak jak to my wszyscy piszemy, cośmy na tę pańszczyznę skazani. Gdyby był tylko pisał... nie by go zapewne nie spotkało złego, mogliby go ludzie nie czytać, mogliby przeczytawszy kręcić nosami, byłby osiwiał, coraz więcéj zyskując szacunku i postawiliby mu w Hamburgu nagrobek z napisem, którego by nikt był nie czytał Ale Spielhagen nabrał ambicyi, i literatem być i feljetonistą widziało mu się za mało, zapragnął większéj dystynkcyi, sięgnął po nią... zgadnijcie dokąd? zachciało mu się być mieszczaninem, obywatelem miasta Hamburga. I Pan Bóg tę tytaniczną pokarał dumę, strącając go w przepaście i otchłanie, następującym dekretem magistratu: „Zważywszy, że nigdy u nas we zwyczaju nie było nadanie prawa obywatelstwa skoczkom, komedyantom, i feljetonistom...“ odmawiamy... Kronika nie powiada, czy się p. Spielhagen obwiesił, jabym sądził jednak, że przynajmniéj próbować musiał samobójstwa, nim sprawozdanie z téj dekonfitury do Gazety napisał. Otóż do czegośmy doszli w XIX wieku! że literatom i feljetonistom nie dosyć laurowéj korony, chce się im jeszcze obywatelskiéj — ale wara! Hamburg dał przykład, jak się karze zuchwalstwo podobne.
Donoszą nam telegrafem z Hamburga, iż się zbierze kongres feljetonistów pod prezydencyą p. Jules Janina, i postanowi wstrzymanie się od wszelkiego wydawnictwa, pisania, drukowania i zabawiania publiki, dopóki magistrat Hamburga nie przebłaga p. Spielhagen’a, lub p. Spielhagen nie przebaczy miastu Hamburgowi.
Wiadomość ta wszakże potrzebuje potwierdzenia.
W tych dniach scenę warszawską pożegnał ceniony powszechnie Panczykowski, niezrównany w rolach chłopków, mieszczan i charakterystycznych postaci z klas niższych; a że talenta i pracę cenić u nas umieją, dowiódł pierścień, wieniec i tabakiera, które mu wręczono. Artyści wogóle skarżyć się nie mogą na to, aby uznanemi nie byli. W starym Rzymie, z kompozytorów muzycznych, pisarzy, poetów, żaden się nie pochlubi oznaką tak żywą czci i wszięczności publicznéj; artyści sceny i muzycy tylko zdobywają te laury i znaki dostojeństwa, które trud lepiéj wynagradzają, niż chleb i grosz nim zapracowany.
Strona:PL Kraszewski - Wybór pism Tom IX.djvu/468
Ta strona została skorygowana.
447
ARTYKUŁY Z GAZETY CODZIENNÉJ.