Strona:PL Kraszewski - Wybór pism Tom IX.djvu/487

Ta strona została skorygowana.
466
J. I. KRASZEWSKI.

chętka przypatrzenia się zblizka temu, co zdala tak ciekawém się zdaje, przygnały wieśniaka do Warszawy. — Chodziliśmy niegdyś do szkół w Lublinie, potém los nas obu przesadził na Wołyń, aleśmy jakoś stracili się z oczu, on wrócił aż w Sandomierskie. Są wypadki, w których długa rozłąka niezmiernie przyjaźń umacnia. Rzuciliśmy się więc w objęcia, poznawszy się odrazu, mimo bród i wąsów, nie zaręczam, żebyśmy się nie popłakali trochę, a odszedłszy ze wzruszenia, które nam na chwilę mowę odjęło, jęliśmy się wypytywać wzajemnie o losy i dzieje.
Pan Marek ogromnie zmężniał, utył, zaokrąglił się, opalił, i pod rzeźwiącém słońcem wioski, rozrósł na olbrzyma, jam tylko schudł i postarzał — zmiany w obu nas zaszły ogromne. On gorący dawniéj zwolennik nauki, życia i pracy, dziś przy kominku z fajką spędza dnie i lata, wyrozumowawszy sobie, że zasłużył na te ferye; ja, przyznaję się, dosyć leniwy i roztrzepany, wprzągłem się w jarzmo ciężkiego zawodu, i ciągnę jak umiem, choć nierówną orząc brózdę...
Gdyśmy się obliczyli z dzieci, z lat, majątków, strat i nabytków, Marek i ja, zaczęliśmy, idąc powoli po błocie, wśród skalistych wałów lodu, otaczających ulice, rozpytywać o bliższe sercu sprawy:
— Cóż ty porabiasz Marku? — rzekłem do niego.
— Ja? a cóż chcesz, latem to się jeździ w pole, lub siedzi w chłodzie, a zimą odpoczywa się przy kominku z dobremi sąsiady. No, czasem pojedzie się w sąsiedztwo, nagada, naśmieje i do domu powróci.
— Dalejże co?
— A cóż chcesz, by mogło być? Pana Boga się chwali i dzieci hoduje... powoli.
— No, ale czytacie tam co, panie Marku?
— A jakże! gazety regularnie i od deski do deski.
— Pochlebiasz mi...
— Bynajmniéj, bo nie twoję.
— Jakto? a więc... jakąż?
— A starą przyjaciółkę, wiesz...
— Że stara, to wiém, ale czy przyjaciołka? nie byłem pewny.
— No! naturalnie, jesteście antagoniści...
— Przepraszam cię, i z antagonistą potrafię być sprawiedliwym ale antagonizmu tam niema, gdzie się nie na jedném polu pracuje.
— Przecież wydajesz gazetę?
— Tak mi się coś zdaje.
— A więc...?
— A więc, nic, kochany Marku. Ale powiedz-że mi, proszę,