Strona:PL Kraszewski - Wybór pism Tom IX.djvu/492

Ta strona została skorygowana.
471
ARTYKUŁY Z GAZETY CODZIENNÉJ.

prawda, gniewają się, bo przywykłym do kadzielnicy i oklasków dziko się wydaje, że ktoś przez nich nie namaszczony do mówienia prawdy, śmié się z nią odzywać. Zaraz każdemu w myśli: a cóż to za nauczyciel... Tymczasem to nie ja, ale dziennik zbiorową siłą ludzi różnych, jest tym nauczycielem.
— Tak, ale ta zbiorowa siła pada na twoję głowę.
— Powoli, kochany Marku — rzekłem — tak to zawsze jest z początku; ludzie przywykną, oswoją się, i na zimno późniéj sądząc, inaczéj zawyrokują. Bez ofiar, hałasu i gniewów, nic się nie robi.
— No, tak, jeśli chcesz... ale zawsze twoja pozycya nie do zazdrości.
— Marku szanowny — rzekłem — ja bym jéj na twoję nie pomieniał.
Przyjaciel mój wstał z krzesła zdziwiony, i usiadł na nie powolniéj, rozmyślając nieco.
— Powiedzże mi — rzekł — to cię od tych codziennych tartasów głowa nie boli?
— Prawie nigdy...
— Dziwna natura! dziwna natura! — powtórzył po dwakroć — ale gadaj ty sobie, co chcesz, a ja będę utrzymywał swoje, że u nas czas jeszcze nie przyszedł na te dziennikarskie zapaski, i taki lepiéjby było sobie po bożemu, jak co złe, to zmilczéć, jak dobre, admirować, gdy tak sobie średnie, chwalić, aby dodać apetytu do roboty, a nadewszystko, licha nie zaczepiać i głupich nie draźnić. Bo widzisz — rzekł ciszéj Marek — kto głupstwo robi, nie zawsze jest bardzo rozumny, a nic gorszego, jak głupiego zaczepić. Z mądrym, to sobie jakoś zawsze dasz radę, choć się pogniewa, to cię zrozumie: głupi jak się rozindyczy, już na to niéma ratunku. Czepiając się głupstw i słabości ludzkich, bijesz waść na to, co ludzie mają najdroższego, fraszka żona i dzieci... darują ci wszystko, ale jak im pokażesz niedorzeczność — póki życia!
— No, a cóż na to począć? — spytałem p. Marka.
— A odwiekuisty sposób: — cicho — licho, niech sobie każdy robi co chce, a nam bocianami nie być.
— Mylisz się, kochany Marku, — rzekłem — właśnie dlatego, że nikt bocianem być nie chce, tyle żab chodzi po świecie; nie chcemy być bocianami w obawie ludzi, w obawie o przyjaźnie, o stosunki, o sławę, o mienie, a kończy się na tém, że i przesądy rosną i ludzie broją.
— To dobre w teoryi, — rzekł Marek — ale ja ci powiem, że wszystkie teorye wogólności są jak te przepisy w książkach kucharskich, z których gdyśmy raz sprobowali zrobić tylko jednę le-