Strona:PL Kraszewski - Wybór pism Tom IX.djvu/494

Ta strona została skorygowana.
473
ARTYKUŁY Z GAZETY CODZIENNÉJ.

— Starałem się choć na duszy nie postarzéć — odparłem. Kocham młodość i młodych, bo wierzę w lepszą przyszłość świata...
— Tak... i w postęp i w te wszystkie banialuki... zawołał p. Marek... i w braterstwo... Mówmy już o czém inném.
— Jak chcesz — odpowiedziałem — możemy mówić o czém chcesz, a zawsze będzie o tém samém, bo dziś innéj rozmowy na bożym świecie niéma, tylko ta, którą prowadzimy... kochany Marku.
Przyjaciel westchnął ciężko:
— A gdyby już wrócić do domu!! — rzekł żegnając mnie.
Jednak, choć w ulicy, mam jeszcze nadzieję go pochwycić.
Jakoś po tych dwóch naszych z p. Markiem rozmowach, pomimo żeśmy się trochę z nim sprzeczali, przenajpoczciwszy mój przyjaciel nie stracił do mnie serca ani ja do niego. Ma on ten wielki przymiot, że gdy trafi przypadkiem na człowieka, który niezupełnie tak jak on myśli i czuje, nie sądzi go odrazu zato kryminalistą, zbrodniarzem, i przyznaje, że ludzie różnych przekonań spokojnie z jednego półmiska jeść mogą. Zdaje się nic, ale ten przymiot p. Marka rzadki jest i osobliwy, szczególnie u nas, gdzie nawet kwestya pługów i mlockarń gotowa lada co przerobić w honorową sprawę, a z pewnością kto nie chwali, czego my nie chwalimy, i nie potępia, co my ganimy, już nam wrogiem.
P. Marek winien ten spokój duszy, z jakim na świat pogląda, niezawodnie trochę dobremu żołądkowi, ale wiele obyciu się z ludźmi i burzliwéj nieco młodości. Więc choć parę razy zetknąwszy się, nie mogliśmy się finalnie porozumiéć, i każdy został przy swojém, nie odjęło to nam chęci widzenia się i gawędki.
Wczoraj, poszliśmy razem do Bouquerela, gdyż Marek tęsknił za kolacyą, i znajdował że nie zjadłszy choć kawałek kapłona, spać dobrze nie można. Nie wiem już jakim cudem, wyprosiłem osobny kątek, tak, żeśmy sobie spokojnie i swobodnie zasiąść mogli i nie obawiali się, aby nas ktoś niedyskretnie wysłuchał, i znaczenie wyrazów przekręciwszy, poszedł je siać ku powszechnemu zgorszeniu po mieście.
Rozmowa, muszę wyznać, rozpoczęła się długiém milczeniem, bo p. Marek przy jedzeniu niewiele mówi, ale zato po przekąsce ma te zasadę, że mowa niezbyt popędliwa i gwałtowna dobrą jest nawet higienicznie. Że ten aksyomat wyciągnął z doświadczenia i poparł licznemi przykłady, skłonny byłem mu wierzyć.
— No, i cóż tam nowego? — spytałem go po kapłonie.
— Co? chcesz znowu, żebym ci prawił o téj nieznośnéj twojéj gazecie? doprawdy? już aż nudno, tylem o niéj nagadał się, nasłuchał, i cała ta wasza sprawa papierowa zaczyna mnie niecierpliwić. Ostatecznie nowego niéma nic.