Strona:PL Kraszewski - Wybór pism Tom IX.djvu/497

Ta strona została skorygowana.
476
J. I. KRASZEWSKI.

— Chętnie, ale nie powiecież mi, żem się zląkł i zaparł przekonania i zrejterował przed hałasem?
— Zawsze ci to na dobre pójdzie... bo wiesz, że pokora niebiosa przebija...
— Jest i drugie przysłowie — dodałem — że pokorne cielę dwie matki ssie, ale mnie, kochany Marku, o ssanie nie chodzi, i dlatego pokornym nie jestem.
Marek czegoś się bardzo mocno śmiać zaczął, ale tak, że garson który i na dzwonek rzadko wchodzi, przybiegł sądząc, że go wołają; skorzystaliśmy z tego, żeby zapytać o rachunek... Marek otarłszy łzy, nareszcie począł mnie po staremu ściskać i przyciskać do piersi.
Józefie kochany, — rzekł — upamiętaj się, proszę cię... uważ tylko, co to za smutna rzecz po latach trzydziestu ciężkiéj pracy jak twoja, naostatek stracić to, o co się dobijało...
— Marku kochany, a wieszże ty, czegom się ja dobijał...
— A no, przecież ci szło o reputacyę... o rozgłos... o pochwały... a teraz licha zjesz, choćbyś napisał arcydzieło, żeby o tobie który dziennik dobre słowo powiedział...
— Marku przenajdroższy, mylisz się w tém jak w wielu innych rzeczach; nie szło mi nigdy o to, co mówisz... szło mi o spokój mojego sumienia, o przekonanie wewnętrzne, żem dopełnił obowiązków. Krzyk całego świata, na jeden włos z drogi przekonania człowieka sprowadzić nie powinien, boć nie na takich maluczkich jak my ludzi i nie tak hałasowano, a przecie oni swoje robili...
— No! to bardzo mi cię żal, — rzekł Marek — to to jednak rzecz nieprzyjemna z całym światem się zadrzéć...
— A gdy sumienie karze...
— To ci się tak zdaje, — rzekł mi cicho p. Marek... co to ma do sumienia w nie swoje rzeczy się wdawać.
— A czyjeż to, panie Marku, jeśli nie moje...
— At! czyje! albo to ja tam wiem. Czytałeś Bossuet’a?
— Zdaje mi się, ale trochę dawno.
— A ja świeżuteńko, bom nie miał już co, i rozprawę o historyi powszechnéj powtórzyłem sobie, co mi posłużyło do egzaminu synów... Wiesz, co Bossuet i z sensem dowodzi, że Pan Bóg kieruje wszystkiemi świata sprawami, po cóż się już nam w to mieszać.., doprawdy...
Garson przyniósł nam rachunek, a dwie głowy, zaglądające przezedrzwi, czekały na opróżnienie gabinetu; radzi nie radzi musieliśmy się wynosić, przyrzekł mi jednak p. Marek, że się jeszcze zobaczymy.
Nazajutrz, najniespodziewańszym sposobem, zetknęliśmy się z panem Markiem naprzeciw hotelu Europejskiego, ale chociaż nie oddawna był w Warszawie, tak go ujrzałem zmienionym i smutnym, że mi się aż żal zrobiło.