— Pojęcie chrześcijańskie jednak... rzekłem — i wierz mi, przyjacielu, choć czasem jednostkom coś może być przykrém, nigdy prąd powszechny wieku nie wiedzie ludzkości na złe... Trzeba tego uznania i nie gniewać się, gdy chłopiec, który buty czyści, Kmiotka będzie czytał.
— Wam téż tylko o to głupie czytanie chodzi — rzekł już zgniewany pan Marek. Zawsze ta sama zwrotka, zawsze i zawsze toż samo, — a ja ci powiadam, że lepszy świat był, gdy ludzie mniéj czytali a robili więcéj. Teraz poszło wszystko w bibułę i lada truteń, co jeszcze sam pisać się nie nauczył, gotów coś tam redagować z taką pewnością, iż świat rozumu uczyć potrafi, jak gdyby go w Oxfordzie wydoktorowano! — dodał zżymając się coraz gorzéj — to nie do zniesienia... Powiadam ci powrócić trzeba do domu, bo tu zblizka się przypatrzywszy téj kuchni waszéj literackiéj i bigosom, które warzycie... aż się źle robi...
— Bywaj zdrów!
— Ale się jeszcze zobaczymy? — spytałem.
— Już nie wiem! — rzekł sucho — dosyć mam tego wszystkiego.
Boję się bardzo, żeby jak p. Markowi, czytelnikom także nie było i dosyć i zanadto.
Z dniem dzisiejszym zrzucamy suknię starą i wdziewamy nową szatę; zmieniamy nazwisko, ale nie wyrzekamy się ani przekonań, ani wytkniętéj raz drogi.
Chcemy upewnić czytelników naszych, że pozostaniemy wierni téj myśli, którą popieraliśmy od początku i powtarzali na rozsypanych po świecie kartach naszego dziennika.
Sądzimy, żeśmy zrozumieli ducha narodu i jego instytucyj charakter, na czele stawiąc jako zadanie główne dziennika moralne równouprawnienie stanów, wyznań, klas społecznych i powołanie do jednakowych praw obywatelstwa, wszystkiego, co z łona ziemi naszéj wyszło i z piersi jéj ssało życie.
Myliłby się, ktoby stąd wnosił, że chcemy zrównać i zniewellować społeczność, która nigdy nie przestanie dzielić się na możnych i ubogich, znaczących i nieznanych, bo siły umysłu, serca, pracy, jednych dźwigają wysoko, drugich strącają nizko.