Strona:PL Kraszewski - Wybór pism Tom IX.djvu/506

Ta strona została skorygowana.
485
LISTY Z MOKOTOWSKIÉJ ULICY.

Spuścizną po ojcu była żałoba, upadek, kraj rozerwany, skarb zniszczony, ludzie przelękli, nieprzyjaciele w miejscu pomocników i doradców i zwątpienie powszechne o przyszłości. Pierwszą potrzebą takiego stanu zdawała się dyktatura, zmiana ustawy, ale Wiktor Emanuel ufał w naród i wolał doń rękę wyciągnąć. Praca w ten sposób była cięższą, ale pewniejszą, nowy król rachował na to, że ściśle zjednoczony z krajem znając go, współczując z nim, mając jego miłość, potrafi przewodniczyć mu z ograniczoną władzą do lepszych losów. Część wielkiéj odpowiedzialności za przyszłość składał na ramiona kraju, które ją razem z nim dźwignęły.
Po klęsce pod Novarrą, Włochy całe widząc ten niezłomny charakter, rzuciły się w objęcia Piemontu. Wiktor Emanuel nie odepchnął ich w samolubnéj obawie o koronę, odpowiedział im znaczącemi słowy przy otwarciu parlamentu 1859 r. „Nie jesteśmy nieczuli na jęki boleści wznoszące się z różnych stron Włoch...“ Było to niewiele, ale więcéj wyrzec nie mógł, a wielkiéj odwagi potrzeba było, aby naówczas rzucić głośno tych kilka słów, pod których litością kryła się słodsza nad nią nadzieja.
Inny byłby zamilkł, byłby to obwinął w frazes dyplomatyczny, zagadkowy, którego nazajutrz wyprzéć się można, lub inne podstawić mu znaczenie, on wypowiedział, co myślał.
Obok odwagi jest tu męstwo cywilne króla galantuomo, który kłamać nie umie i zmilczéć nie potrafi.
Widać w nim ciągle jakby przeczucie posłannictwa swojego i domu, który przedstawia.
„Ojciec mój, pisał w odezwie do Włoch, dał mi wielki przykład zrzekając się korony dla ocalenia własnéj godności i niepodległości swych ludów. Karol Albert padł z bronią w ręku i umarł na wygnaniu. Jego śmierć jeszcze bardziéj połączyła losy rodziny mojéj z losami ludu włoskiego, rodziny, która od tylu wieków na obcych brzegach siała popioły wygnańców, znacząc niemi swe prawa do upomnienia się o wspólną ojczyznę.“
W r. 1860 gdy Medyolańczycy wysłali doń z prośbą, aby mniéj życie swoje narażał, odpowiedział im z uśmiechem.
— No, a jeśli zostanę zabity, alboż to nie mam syna?
Po bitwie pod Solferino, wezwany do głównéj kwatery francuskiéj w Valeggio, gdy mu cesarz oznajmił o zawarciu pokoju, w pierwszéj chwili zawołał oburzony:
— Pójdę sam jeden i powołam z sobą Włochy całe!
Trudno go było uspokoić i wmówić mu potrzebną cierpliwoćć, któréj zrozumiéć nie chciał, burzył się i scena miała być dosyć żywą