Na gładkiéj płycie szarego marmuru, wśród chodnika jednéj z najludniejszych ulic Turynu, leżący na ziemi chłopak kredą białą i czarną rysuje wizerunek ulubionego króla, a tłum, który go obstąpił dokoła rzuca mu groszaki, widząc, jak ta męska twarz z zamaszystemi wąsami wyrasta z kamienia i śmieje mu się znanym uśmiechem pełnym swobody i dobroci.
Co nocy deszcz i nogi nieostrożnych przechodniów ścierają wizerunek, który się nazajutrz odradza i znowu ściąga grosze dla biednego chłopca, ucznia ubogiego szkoły sztuk pięknych. Począwszy od téj płyty zajrzyj w okna księgarzów, w sklepy rycin, wszędzie, gdzie wzrok obrócisz, ogromne wąsiska Wiktora Emanuela, i jego żołnierska narzuca ci się postawa. W całych Włoszech rozminąć się z nim nie można. On i Garibaldi zalegli wszystkie okna i wystawy, są równie kochani i równo popularni. Ale téż to fizyognomia stworzona, by ją artysta i nie artysta odtwarzał, bo charakterystyczniejszéj, dobitniéj mówiącéj, czém jest człowiek, znalézć trudno. Nie mniéj podobnego do króla i potomka Humberta o białych rączkach, zdaje się jakiś zawadyaka, co się szablą dosłużył szlifów, rzekłbyś wódz condotierów średniowiecznych. Mylę się: pomimo rubaszności twarzy jest w niéj coś mówiącego o przywyknieniu do rozkazu i panowania, jest wyraz siły, ale rozumnéj i łagodnéj.
W fizyognomii Garibaldego więcéj jeszcze téj łagodności i dystynkcyi nawet, ale chmura wisi nad tém czołem pofałdowaném myślą, niéma w niéj takiéj ufności w przyszłość i wiary głębokiéj, jest tylko przekonanie o potrzebie ofiary i gotowość do niéj, jest jakoby przeczucie krwawéj śmierci na placu boju.
Wiktor Emanuel nie sięga myślą tak daleko, może i sercem nie idzie po za Alpy i Adryatyk, ale gdzie stąpi nogą, tam gotów, nie troszcząc się o jutro, spełnić powinność wodza i żołnierza, zostawując resztę Opatrzności.
Garibaldi ma często łzę na oku i coś wieszcza i poety w postawie, w mowie, w całym sobie; król Wiktor zapala cygaro na pobojowisku i bodaj czy się nie ogląda za lada przesuwającym między winnicami kobiecym rańtuchem...
Głos powszechny przyznaje mu tę słabość, na którą nie jeden z wielkich a mężnych rycerzy chorował.
Aby go poznać, potrzeba go widziéć w boju lub na polowaniu, towarzystwo zwykłe go nudzi, a w izbie mu duszno.
Naoczny świadek, p. de Talleyrand, tak opisuje we wspomnie-
Strona:PL Kraszewski - Wybór pism Tom IX.djvu/508
Ta strona została skorygowana.
487
LISTY Z MOKOTOWSKIÉJ ULICY.