Strona:PL Kraszewski - Wybór pism Tom IX.djvu/509

Ta strona została skorygowana.
488
J. I. KRASZEWSKI.

niach wojny lombardzkiéj, swe pierwsze spotkanie z księciem Sabaudyi.
— „Jesteśmy na prawém skrzydle, bój tu zażarty. Szukałem ks. Sabaudyi, a spotkałem się z Austryakami. Gonili zacięcie za pułkiem piemonckim; dobrze obrali punkt najsłabszy pozycyi, skrzydło to stało odcięte nieco, i położenie mu nie sprzyjało. Zwycięstwo zdawało się pochylać na stronę cesarskich, którzy się bili dzielnie; wtém przelatuje koło mnie jak burza, młody jenerał jakiś i koń pod nim arabski pianą okryty, krew spływa po ostrogach, któremi go ściska.
„Jeździec, z okiem rozpłomienioném, z szablą w ręku, z ogromnemi najeżonemi wąsami, leci ku pięknemu pułkownikowi gwardyi.
„O kilka kroków od frontu, staje i woła:
— „Gwardya za mną! trzeba ocalić honor Sabaudzkiego domu.
„Na to wezwanie rycerskie odpowiada głosem jednym pułk cały. Porusza się, walka staje się zaciętszą jeszcze, Austryacy wstrzymują się, cofają... Wtém posiłek im przybywa, szarżują na nowo i grożą rozbiciem pułkowi gwardyi, którego oficerowie dokazują cudów waleczności. Młody jenerał ukazuje się i niknie im z oczów, wśród dymu liniowego ognia, i wystrzałów tyraljerskich; przebiega szeregi, zachęca żołnierzy głosem i przykładem, i ranny kulą w nogę, trwa niewzruszony w najgorętszym boju.
„Nareszcie gieneral d’ Arvillars przybywa z lekką bateryą i kłusem przywodzi brygadę Cunco. Baterya rozpoczyna ogień, Austryacy stoją zdumieni, Cunco zajmuje linię bojową, i nieprzyjaciel pierzcha.
„Ranny oficer mija mnie.
— „Proszę pana, spytałem, któż to jest ten waleczny gienerał, co się tak mężnie narażając, potykał?
— „To książę Sabaudyi.
— „Niech żyje dom Sabaudzki! Potomkowie Filibert’a Emanuela, nie odrodzili się, i karczoch tego księcia (Włochy) trafił wreszcie na takiego, co go po jednym listku jeść nie będzie.“
Jest to opis naocznego świadka, nic doń dodawać nie potrzeba.
Pod Novarrą, Wiktor Emanuel dokazywał cudów również, a przegrana ta po osiemnastu godzinach walki zapłacona dziesięcią tysiącami trupów rzuconych na pobojowisku, była świetnym dowodem męstwa armii piemonckiéj.
W kilka lat po téj bitwie zwiedzaliśmy kilką tylko krzyżami wrosłemi już w ziemię oznaczony plac boju, a towarzyszący nam Włosi oczyma załzawionemi od gniewu i rozpaczy poglądali na zielone pole, za które pomścić się naówczas nie mieli jeszcze sposobności.
Łatwo się domyśléć, że mężny ten żołnierz musi być równie dobrym i łagodnym, bo srogość i zimne serce towarzyszy brakowi od-