gdyś znakomitym współpracownikiem Pressy, pisał wiele w dziennikach, mało osobno, nie wiele dbał o sławę, nie roztrąbiał się po świecie i dziś jest tylko znany małéj kupce ludzi... Zresztą filozof, artysta, myśliciel głęboki dla jednych jest za rozumny, dla drugich za lekki, bu kocha styl i formę i łączy treść uczutą i pojętą dobrze, z udatną szatą w swych utworach.
Jeśli się nie mylę, ta jego powieść — jeśli to powieścią nazwać można, jest może pierwszą, ale według nas arcydziełem.
Uśmiechacie się? — przeczytajcie. Jestto historya małego miasteczka nadmorskiego Royan, które cudownie wzrasta z trochy ruin i kletek, i historya biednéj dziewczyny, która miłość poezyi przypłaca życiem... Ale co tu poezyi i prawdy, co ideału i rzeczywistości w stosunku cudnie dobranym zmieszanych!!! Jak żywe te postacie, jak charakterystyczne pejzaże, jakto idzie, posuwa się, kroczy bez gawędziarstwa i sztukowaniny!!.
Każda dobra i piękna książka to najmilsza niespodzianka; taką jest Pelletan’a skromna ta robótka, która zdaje się spłynęła mu z pióra odrazu, bez pracy, tak jednolita i homogienialna, która dla swego wdzięku każdemu się zda przypomnieniem czegoś, co słyszał i pamiętał.
Zawdzięczamy jéj miłą chwilę wytchnienia po bibule politycznéj, która ciągle spożywana, w końcu jest dosyć niesmaczną... Ale któż tak szczęśliwy, by bez zgryzot sumienia czytać mógł Pelletan’a i nie widziéć w oczy bibuły, któréj treść po ulicach chodzi i w powietrzu ze ćmami lata?... Dziś już nie ma tych błogosławionych próżniaków, consumere nati, i praca każdego woła gwałtownie... a Palletan’em ledwie zakąsić się godzi po p. Dupont-White, Puynode i t. p.; dziś poecie urodzić się tylko poetą po staremu jest urodzić się kaleką. Konsumpcya poezyi jest bardzą szczupłą, potrzeba jéj niezmiernie małą, a poetom i marzyć nie ma gdzie i lamentować bardzo trudno, żeby ich o alluzyą nie posądzono, i swobodnie się błąkać w eterycznych głębiach niebezpiecznie... A nareszcie zaprą ich do pracy, co jak wiadomo dla poetów jest jedną z najprzykrzejszych rzeczy pod słońcem... lub umorzą głodem, co także nie zupełnie wygodna...
Trzeba więc miéć właśnie tyle poezyi co Pelletan, ażeby ona życiu nie zawadzała i słodziła życie... nie przeszkadzała do pracy, a posiłkowała jéj...
Tego wam i sobie życzę...
Tymczasem przeczytajcie narodziny miasta, a przyznacie mi, że ta książka dłużéj zostanie od najpopularniejszego z romansów Dumasa, który, między nawiasami, znowu w téj chwili popłynął
Strona:PL Kraszewski - Wybór pism Tom IX.djvu/527
Ta strona została skorygowana.
506
J. I. KRASZEWSKI.