Strona:PL Kraszewski - Wybór pism Tom IX.djvu/54

Ta strona została skorygowana.
33
ASMODEUSZ W ROKU 1837.

chanek, pospolita dziś pośrednicza figura pomiędzy mężem a żoną. Miała ich tylu Lukrecya p. Hugo, tylu królowa w Tour de Nesle p. Dumas, tylu jeszcze heroiny Balzaca, czemuż nie ma miéć kochanka, mając oprócz tego męża, pani Magdalena Zelia Priolland? Otóż wchodzi kochanek — felczer od marynarki, p. Prosper Bancal. Wita się zimno z mężem, czule spogląda w oczy, ściskając rękę Zelii, dzieciom przynosi ciasteczka. Lecz ten dramat, tak pospolitym otwierający się sposobem à la Werther, któremu nawet niebrak grzaneczek z masłem i niebieskiego fraka, uważaj, jak się skończy. Pójdziemy go widziéć z góry, a ja ci skrócę czas, żebyś się nie znudził.
Potém — widzieli szatan z don Kleofasem, jak ta kobieta od dzieci, od męża, od domu, od wspomnień spokojnego życia, uciekła z Bancalem do Paryża, dla niego zapominając o wszystkiém, o obowiązkach, o przywiązaniu dawniejszém.
Widzieli kilka chwil ich życia, które oni zwali życiem aniołów. Lecz sumienie biednéj kobiety nie dawało jéj pokoju i nieba kosztować, w uścisku krzywoprzysięskim Bancala, wspominała mimowoli ze łzami biedne dzieci sieroty, co się w domu próżno ojca o mamę pytały! Wyrywając się pocałunkom Prospera, pisała do przyjaciółki — „Mów mojéj córce o ojcu, nigdy o mnie.“ O, nie było to niebo i życie aniołów.
Widzieli nareszcie, jak to szczęście poczwarne co dzień bardziéj wyczerpywało się, jak przyszłość groziła, niedostatek się zbliżał, a nieodszepne sumienie dręczyło. Nie Bancala jednakże; dziecię XIX w., napojone maksymami pełnemi egoizmu, nie czuło zgryzoty, rozerwawszy węzły szczęścia i pokoju całéj rodziny — on, niby kochając Zelią, wśród swojéj miłości, miał czas w Senegalu zostawić dziecię ubogiéj kobiecie, potém przyszedł, splamił swojéj młodości kochankę i razem z nią, gdy się kończyły pieniądze, wyczerpywały rozkosze, myślał o śmierci, którą sam ofiarował się jéj zadać. Tę myśl romansową przyjęła chętnie Zelia, któréj wspomnienie córki boleśnie tkwiło w sercu. Nareszcie nocy marcowéj, odkrył Asmodeusz dach domu, w którego pokoju siedziało dwoje kochanków. Było to po wieczerzy; przy wetach śpiewała Zelia, a przyjaciel ich obojga uważał, że jéj śpiew kończył się smutną ritornellą: o mogile z prostym krzyżem drewnianym. Biła jedenasta:
— Teraz czas umrzéć nam! mój luby — odezwała się ona.
On milczał i siedział sparty na ręku.

    Wszystko historyczne.