Strona:PL Kraszewski - Wybór pism Tom IX.djvu/56

Ta strona została skorygowana.
35
ASMODEUSZ W ROKU 1837.

Potém sam siebie trzy razy tymże bisturem uderzył i powtarzał cięcia aż do utraty zmysłów.
Gdy się to działo, Asmodeusz uniósł don Kleofasa daléj, pytając:
— Słyszałeś li, czy widziałeś kiedy co podobnego? A ten człowiek, Bancal, przyszedłszy do zdrowia, skazany na życie, jak sam powiada, powołany przed sąd, zostanie uwolniony i oczyszczony, bo na taką zbrodnię jeszcze prawa niéma w żadnym kodeksie. (Cour d’Assises de la Seine, Audience du 25 juillet 1835). Lecz chodź i chodź jeszcze. Oto Wenecya! Oto Lido, oto człowiek stojący w milczeniu z bronią w ręku gotów do śmierci, któréj żąda. Nie jestto pospolity szaleniec. Na jego czole znać iskrę gieniuszu, sława rozniosła jego imię. Bo któż nie zna Żniwiarzy i Pogrzebu ubogiego, któż zawczasu nie cieszył się Rybakami Leopolda Roberta. Młody, pełen życia, nadziei i przyszłości, dla jednéj niezaspokojonéj miłości, dla jednéj żądzy, któréj nie śmie i nie chce zwyciężyć, śmierć sobie zada.
— Idźmy stąd — rzekł don Kleofas — to okropnie!
— Prawda — odpowiedział szatan. — Dawniéj byłby się zamknął w celi klasztornéj, dzisiaj w łeb sobie strzeli. Petrark zestarzał się z miłością niezaspokojoną w sercu. Abeillard umarł, pisząc do Heloizy, lecz oni nie dziś żyli, mieli oprócz miłości inny cel, inną myśl w życiu. Chodź jeszcze.
Szatan wskazał don Kleofasowi dom wielki, piękny. Znać na nim było dostatek. W pokojach pierwszego piętra rozwieszone były obrazy, rozstawione do malowania rusztowania, rozrzucone pędzle i farby, po ścianach szkice, na podłodze kartony. Znowu pracownia malarza. A wpośród niéj człowiek czterdziestoletni, ze smutném i posępném czołem, z drugim towarzyszem. Mówili właśnie o śmierci młodego Leopolda Roberta, któréj świeża wieść biegała po Paryżu. Przyjaciel, baron Gros, odezwał się: [1]
— To dziwny wypadek, zwykle artyści są weseli i wytrzymali na wszystko. Żartują sobie nawet ze swojéj nędzy. Nie powinni znać innéj miłości, nad miłość swojéj sztuki.
Gros odpowiedział z westchnieniem:

— I ta miłość zabić ich może. Artyści mają zmartwienia, jakich inni nie znają. A najstraszniejszą męczarnią — widziéć swój talent uciekający, wymykający się z rąk, uchodzący z wiekiem, przeżyć siebie! Ale któż to cierpienie pojmie! Tyle ludzi przypomina i powtarza ciągle: on jest niższy od siebie, on się starzeje!

  1. Słowa są historyczne.