Strona:PL Kraszewski - Wybór pism Tom IX.djvu/61

Ta strona została skorygowana.
40
J. I. KRASZEWSKI.

— Prawda, ależ p. Dumas przysięga, że ją sam napisał.
— I ktoś drugi także i ktoś trzeci jeszcze do kollaboracyi się przyznaje. A co najgorzéj, że się kłócą i błotem obrzucają.
— Idźmy za tłumem.
— Idźmy.
Weszli, lecz gdy don Kleofas oglądał się, aby zapytać którego z sąsiadów, w jakim są teatrze, Asmodeusz, przeczuwając to zapytanie, oznajmił, że ich tłum zaprowadził do Cirque Olympique Kortyna jeszcze była spuszczona, don Kleofas skrzywił się.
— Cóż stąd za wyobrażenie powziąć możem o teatrze?
— Wszystko jedno jak w Porte Sainte-Martin lub Français, jeden teraz prawie charakter wszystkich teatrów. Będziemy mieli, mimo nazwiska Cyrku, powtórzenie dramatu charakterystycznego we trzech aktach; bez słoniów, okrętu, koni i murzynów.
Mnóswo osób było w teatrze, dzień świąteczny zwabił całą średniéj klasy publiczność na powtórzenie sztuki dość popularnéj. W lożach siedziały wystrojone damy, poufale pogladające na parter; z parteru mężczyźni lornetowali bezczelnie w lożach siedzące damy. Daléj na balkonach był lud wesoły, śmiejący się, rzucający łupinami, pestkami i cudzemi czapkami na głowy parterowéj fali, gryzetki pozawieszane na ramionach pisarków, modystki w cerowanych szalach i pożyczanych kapeluszach, żony odźwiernych tulące się do najukochańszych córek, które pożerały oczyma stroje dam niżéj siedzących. Nareszcie klaskacze płatni na ławkach pod orkiestrą i kilku znudzonych feljetonistów, którzy ziewając, przerzucali gazety i afisze.
Po niedługiém oczekiwaniu kortyna znikła i ukazał się rynek małego miasteczka, ustrojony w sklepiki, stragany i namioty jarmarczne. Wśród nich pełno było ludu (to jest komparsów teatru kilkudziesięciu), wybornie udających próżniacki tłum małego miasteczka. Na boku kuglarz, nieodzowny dodatek jarmarku, i ślepy skrzypek. Na twarzach ludu znać jakieś pomieszanie, niespokojność i przestrach, a ze śpiewu ślepego muzykanta dowiaduje się publiczność, że w tych czasach w miasteczku Privas i okolicy, tyle popełniono zbrodni, a to tak tajemnie, iż się wszyscy o siebie lękają. Te wieści potwierdza wychodzący na scenę czarno ubrany z krzyżykiem prokurator de Mirande, który razem oznajmuje przyszłe małżeństwo swojéj córki Eweliny, z jakimś pułkownikiem, mającym przybyć dziś wieczór (more antiquo); jako dobry urzędnik, mocno się troszczy o wykrycie zbrodniarzy, których czyny codzień liczniejsze, straszniejsze codzień. Po p. prokuratorze ksiądz proboszcz miejscowy spaceruje po teatrze. Aż oto nagle wpada (znowu nowa figura) Jeremiasz, sługa prokuratora, którego włosy roz-