boku leżą chorągwie w kolorach pruskich, tu i owdzie powiewają one na dachach... przejeżdżający pokazują sobie medale srebrne, zapewne bite z téj okoliczności. W Berlinie jadąc od dworca kolei do hotelu, przebywam tę tryumfalną drogę, którą wjazd się odbył, całą jeszcze obstawioną chorągwiami na wysokich masztach połączonych festonami z zieleni. Wszystkie facyaty domów poubierane w wieńce, w cyfry, popiersia, ogromne wiszące z dachów chorągwie, powiewające na szczytach bandery różnobarwne napisy, wykrzyki, godła... Zjechawszy z mostu ozdobionego w owe posągi nadto mitologiczne, o których wiecie, w lewo spotykam gmach cały w chorągwiach, a w jego szczycie pali się gazowym ogniem oświecona wielka korona, nad którą takiemiż głoskami stoi Gott mit uns!
Z tém wszystkiém owe tak wspaniałe przybory wczorajszych czy onegdajszych uroczystości dziś, jak dekoracya sali balowéj po spłonięciu świec ostatnich, dosyć są smutne jakoś i robią wrażenie przykre, cmentarne, jakby dalekiéj pogrzebionéj przeszłości. Takie jest jutro wszelkiego święta.
Berlin po nocy, dosyć pusty, z temi szeleszczącemi od lekkiego jesiennego wiatru chorągwiami, z temi pozrywanemi festonami i opadłemi wieńcami, z tą dekoracyą już przywiędłą i bezbarwną — zdał mi się jakby wielkim cmentarzem, po ostatnim śpiewie i rozejściu się ludu... Gdzieniegdzie tylko kupki powracających zatrzymujące się chwilę, pośpieszające w różne strony, ekwipaże odwożące do domów i do kolei zmęczonych podróżnych, ożywiały ten na tle ciemnéj nocy gazem lekko oświecony obrazek.
Jak wszelka feta nie obchodzi się bez stłuczenia czegoś, choćby kilku szklanek, podobno i ta uroczystość, jak mi po drodze opowiadano, tragicznie się skończyła na Königs-Mauer... Lud prosty, wyrobnicy, tłum balował w tych stronach miasta dosyć podobno nie dobréj używających sławy... z tych hulanek przyszło do bitw, do zapasów, do nieporządków, do jakichś zamieszek, którym policya wystarczyć nie mogła. Mówią o kilku ofiarach — szczegółów wszakże dziś jeszcze donieść nie umiem, bo żadnego dziennika dostać mi się nie udało, i dzień spędziłem nie mając go w ręku.
Charakterystyczne to jednak, jak wielki Jubelfest narodowy obchodził lud berliński, i że z radości aż do bójki przyszło. Z tém wszystkiém nad owym gmachem czytałem Gott mit uns...
Ale dlaczego tylko mit uns? każdemu się zdaje, że Pan Bóg z nim szczególniéj być musi, choć tego monopolu łaski bożéj nie ma nawet najzasłużeńszy z narodów — Bóg jest ze wszystkiemi w chwilach doli i niedoli... a oboje dowodzą jego przytomności. Jest on, gdy karze, i jest, gdy ubłogosławia, w cierpieniu i szczęściu, a gdy rozum ludzki dokonawszy tego, co mu się zdaje jego robotą, z fałszywą staranno-
Strona:PL Kraszewski - Wybór pism Tom IX.djvu/668
Ta strona została skorygowana.
647
LISTY Z PODRÓŻY.