niu i rozwnięciu rzeczy niezmiernie przeszkadza. Nareszcie, co rok prawie potrzebują podobne dzieła suplementów, któreby nowe odkrycia scyentyficzne, doświadczenia, zbijanie odwiecznych paradoksów, nałogiem wkorzenionych, zawierały.
Lecz najuboższym, najsłabszym a najcharakterystyczniejszym encyklomanii wypadkiem są tak zwane Magazyny, które się składają z najostateczniejszych po większéj części śmieci naukowych i literackich, a co najgorsza, mają pretensyą i dumnie się głoszą jednym ze środków do upowszechnienia światła. Lecz niestety! nie tak światło prawdziwe przychodzi; tym sposobem raczéj można dawny chaos naukowy, dawne pomieszanie i zlanie ich, z taką pracą odrobione, przywrócić — tym sposobem tworzy się wielka liczba półmędrków zarozumiałych; zraża się od głębszéj nauki. Jako zabawki, jako rozrywki niedzielne, jako prosty sposób przyzwoitego zabicia czasu, jako wtrawienie do czytania, są one dobre, być może, lecz, marząc o naukowości, o wpływach i skutkach, śmiesznemi się stają. W Anglii, gdzie najdłużéj trwają, jeszcze żadnego wyraźnego nie pokazały skutku, we Francyi, dawszy byt kilkudziesiąt towarzystwom pieniężnym akcyonaryuszów, nie widać także, aby wielki wpływ na masy czytających wywarły. Literatura popularna jest, jak była, w kolebce; usiłują ją podnieść, ale napróżno, bo fałszywym sposobem, nierozmyślnym i niestosownym do tego się biorą. U nas z dosyć wielkiéj liczby tych pism, dwa tylko lepsze, mające wewnętrzną wartość miejscową, naliczyć można; reszta niczém się nie odznacza, chyba skażeniem języka, płaskością rzeczy i staremi startemi kliszami, do których wyrabiają się artykuły, kliszami, które obiegłszy Paryż, Lipsk, Wrocław, Berlin, do nas na ostatku przychodzą. Jeden tylko Magazyn Dmochowskiego, który w liczbie dwóch wspomnianych mieścim, miał własne ryciny Dietricha, szkoda, że np. przy życiu Klonowicza tak oczywiście fałszywy portret umieszczono, bo to odejmuje nadal wiarę. Drugie polskie pismo, zasługujące nu uwagę, wychodzi w Prusach; oprócz tych dwu, reszta jest potrzaskiem na pieniądze. Nie można téż przy najlepszéj chęci naszych encyklopedyj pochwalić, gdyż te niewolniczo tlomaczone, ułożone bez planu, w częściach swoich z sobą niezgodne, śmiech lub politowanie wzbudzają. Kiedyż na reszcie sumiennie pisać zaczniem, i myśléć nad tém, co się robi? Kiedyż wyrobnictwo w literaturze zdemaskowane zostanie tak, aby już nikogo uwieść nie mogło i zmusiło księgarzy do większéj pilności i uczciwości w tym handlu umysłowych płodów, tak nadużytym haniebnie?
Widzimy skutki moralne i naukowe encyklomanii za granicą i bodajbyśmy umieli się ich ustrzedz. Oświata bowiem prawdziwa
Strona:PL Kraszewski - Wybór pism Tom IX.djvu/75
Ta strona została skorygowana.
54
J. I. KRASZEWSKI.