Strona:PL Kraszewski - Wybór pism Tom IX.djvu/77

Ta strona została skorygowana.
56
J. I. KRASZEWSKI.

nie może. Drugą, która nic czytać nie chce, bo nie żyje jeszcze życiem umysłowém. Trzecią wreszcie, która czyta chciwie, naiwnie, prostodusznie, złożoną z ludzi, albo poświęcających się literaturze wyłącznie, albo powołanych do niéj brakiem innych zatrudnień, albo nieumiejętnością innych, a mianowicie francuskiego języka, który niewypowiedzianie swojskiéj naszéj literaturze szkodzi.
Trudno rozwiązać, czémby można zachęcić pierwszą z tych klas do czytania dzieł, w rodzinnym języku pisanych, bo téj niepotrzeba w książce ani myśli, ani stylu, ani kolorytu, ani filozofii, ani poezyi, ale tylko nowości i mody. U nich książka należy jeszcze do meblów, które się kupują i odrzucają na rozkazy żurnalu. Dla téj więc klasy miéć-by chyba potrzeba nowości, choćby najmniéj znaczące, byle powierzchownie powabne i modne; miéćby potrzeba dzienniki z umyślną krytyką, do ich miary zastosowaną, płytką, grzeczną i perfumowaną. Lecz skądże u nas wziąć nowość, gdy dotąd jeszcze jarmarczni bibliopole kładą tylko tytuł z odświeżonym rokiem, aby pokup ściągnąć, lecz nie rozumieją nawet nowości. We cztery lata po wyjściu książka dopiéro poczyna być znaną, a w dziesięć popularną, jeżeli ma ku temu potrzebne warunki. O sposobach skorszego rozrzucenia książek zaraz mówić będziemy, co się zaś tyczy nowości w tym względzie, któż potrafi zwalczyć płodną w wymysły literaturę francuską, tak dla téj klasy, uważającéj jeszcze Paryż za metropolią całego modnego świata, pochopną. Trudno jest i bardzo trudno pociągnąć ją do literatury krajowéj, jednakże dla niéj mogłaby być ponetą smakowna i wytworniejsza powierzchowność książek. Ludzie tak łatwo dają się pozorami uwodzić, że i na nie wzgląd miéć potrzeba. Dla téj klasy także wiele potrzeba mówić o literaturze zagranicznéj, pokazywać zupełną jéj znajomość i śmiało ją roztrząsać, aby przekonać, że ona wcale nam nie imponuje i nie zastrasza.
Druga klasa, któraby mogła czytać, a nic nie czyta, jest niezmiernie liczna. Składa się ona z całéj naszéj drobnéj szlachty próżnującéj, trawiącéj czas na kartach, kieliszkowaniu, frymarkach końskich i gawędach, których samo wspomnienie obrzydliwém jest człowiekowi oswojonemu z życiem szlachetniejszém, czyściejszém; niedostępném jeszcze i niezrozumiałém téj klasie, z winy wychowania, przykładu, nałogu. Długie wieczory zimowe u komina, całe dni letnie snu leniwego lub zwierzęcéj gawędy o brzuchu, które w końcu niezapełnione, niezabite, prowadzą, przez próżnowanie i potrzebę naturalną zajęcia, do brzydkich nałogów, czytanie zajęłoby pożytecznie i miłe, wywierając wpływ nieobojętny na szczęście całego życia, jego spokojność, na stan moralny téj klasy, która siłą tylko zwierzęcą na wszystkie boje życia jest zbrojna. Lecz pierwszy krok trudny.