Strona:PL Kraszewski - Wybór pism Tom IX.djvu/777

Ta strona została skorygowana.
756
J. I. KRASZEWSKI.

Oprócz zaprzątnienia tego i drobnych rozmiarów, choć wielkiego znaczenia, walki stronnictw liberalnego z klerykalném, największy spokój i cisza panują w szczęśliwém państwie Leopoldowém. Przypatrując mu się zblizka, mało gdzie, przy zwykłych nawet kwaśnych usposobieniach pewnych warstw społeczeństwa, znajdziesz malkontentów. Życie objawia się maleńkim ruchem i miniaturowym bojem; powierzchnia jego gładka i wypogodzona. Największa swoboda nie wyradza tu prawie nadużyć; granice jéj instynktowo są poczute i pojęte, nikt ich nie przechodzi, wszyscy szanują; wmieszania się bezpośredniego władzy w życie powszednie stolicy i kraju nie widać wcale, nie jest ono potrzebném. Niéma dnia prawie bez śpiewów na ulicy, bez serenady, które tu są w modzie, niedawno dawano jednę mianowanemu świeżo profesorowi konserwatoryum, drugą posłowi włoskiemu, ale te objawy współczucia obeszły się z największym spokojem i bez zamieszania porządku, z flegmą prawdziwie flamandzką. Czasem w święto i niedzielę weselsza banda robotników ze śpiewem głośnym i śmiałym, przejdzie przez ulice, ale to nikogo nie zastanawia i nie dziwi Interwencya policyi daleko się tu mniéj czuć daje niż w Paryżu; mimo to ład jest zupełny, nieporządku ani na chwilę.
Królewska rodzina, wiodąca życie nader skromne, mimo że król Leopold należy do najbogatszych panujących, mało się pokazuje, niekiedy piękny à la Daumont ekwipaż księżnéj brabanckiéj, poprzedza ny jednym masztalerzem konnym, przebiegnie ulice i na chwilkę zwróci oczy, zresztą dworu nie widać i nie słychać. Pałac króla dość niepozorny i do obszernych koszar podobny, około którego chodzi drzemiąc warta honorowa, tak jest na oko pusty i cichy, jak gdyby nikt w nim nie mieszkał. Czujesz patrząc, że byt ten przeszedł w stan normalny, że z nim wszystkim jest dobrze, a maluczkie spory w izbie, i sprzeczki dziennikarskie są właśnie tém, czego potrzeba, ażeby dowieść, że się żyje.
Jest to komunałem, przyjętym powszechnie za pewnik i powtarzanym nieskończoną liczbę razy, że Belgia jest małpą Francyi, że wszystko w niéj jest kontrfasonem francuskiego. Na pozór zarzut ten zdaje się nawet usprawiedliwiony, ale w gruncie niesłuszny.
Cechy zewnętrzne życia są jedne, nie przeczym, w głębi ogromne różnice. To zaś, co zarzucają Belgii, że zbyt stała się francuską, najlepszym jest dowodem, jak rząd do charakteru i potrzeb kraju umiał się rozumnie zastosować. Nic nie było łatwiejszego, nic logiczniejszego nad to, by Belgią zrobić flamandzką, zmierzając ku temu z zapoznaniem żywiołu wallońskiego w niéj, rząd byłby mógł szukać rękojmi niezawisłości ukrócenia sympatyi dla Francyi, oddalenia od sąsiadki, która pociągać ją może. Flamandyzowanie Belgii byłoby