Strona:PL Kraszewski - Wybór pism Tom IX.djvu/88

Ta strona została skorygowana.
67
CHOROBY MORALNE XIX WIEKU.

nie pojąwszy życia. — I taki to człowiek zowie się u nas „zacnym obywatelem;“ a obok niego ktoś, co ma więcéj uczuć, co lepiéj sto razy świat rozumie, co życie swe oddał nauce lub sztukom, nazywa się dziwakiem, lub, co jedno u nas, literatem. Nie przeczę, że dla równowagi na świecie i tacy panowie obywatele bardzo są potrzebni, ale tylko jak kołki w płocie dla zajęcia miejsca; wszakże u nas jest ich bardzo i bardzo zanadto. Ta odrętwiałość pochodzi z owego próżniactwa, o którém niedawno mówiłem, zdaje się nam jeszcze, że się skalamy zatrudnieniem, że lubownictwo jakieś, badania naukowe, czynią nas śmiesznemi! O nie! daleko śmieszniejsi są ci ludzie, których życie przechodzi tak, że nad grobem nic im napisać więcéj nie można, prócz liczby dzieci, które zostawili dziedzicami swego próżniactwa i tytułów urzędów, które sprawiali, nie wiedząc prawie, jak ich wybrano i dlaczego.
Fałsz to jest, co nam prawią, że nie mamy zdatności, że nam przyrodzenie odmówiło talentów. — Nierozwinięte w zarodzie zaschły i umarły. Nie wińmy także zupełnie wychowania; nie tyle ono jeszcze winno, co późniejsze przykłady. Nie jeden młody wraca do domu z głową zapaloną do muzyki, z początkami malarstwa, z popędem do książki — ale w domu tak dalece uczuje się odosobniony zaraz, tak dalece niepojęty, a daléj może wyśmiewany, że mu sił zabraknie, że patrząc w życie zwierzęce, zadawalniające drugich, powoli przejmie smak do niego i odrętwieje jak wszyscy. Wistocie, umysłowe zatrudnienia potrzebują czasem, aby je współczuciem podsycić. Człowiek, widząc się powszechnie niepojmowanym, zwątpi o sobie, czyli jest na dobréj drodze, nie będzie miał odwagi zostać wyjątkiem wśród ludzi i jakby wygnańcem z innego świata.
Tymczasem, powtarzam, najliczniejsza u nas klasa tak zwanych obywateli wystawia smutny obraz ludzi, żyjących bez celu, zajętych, a bez godnego siebie zajęcia, umierających jak dziki chwast bez użytku. U téj najliczniejszéj klasy prawdziwém życiem zowie się to wegietowanie na zagonie między chlewem i stodołą, w którém, minąwszy stanowczą chwilę, ożenienie, zostają tylko kłopoty i męty żywota, dzielącego się na ziewania, katary, urodzaje, imieniny i święta. O! jak ci ludzie żałowaliby, gdyby pojąć mogli, ile czasu zmarnowali, któryby ich tak niewinném a szlachetném szczęściem nasycił.
Dajmy tylko jednemu z tych próżniaków jakiekolwiek zamiłowanie, smak w życiu umysłowém, pojęcie artystyczne, lubownictwo sztuki. Wnet całe jego mizerne życie rozjaśnia się i zapełnia. Niéma już w niém tych chwil pustych, tego odrętwienia, téj nudy, na którą lekarstwem być musi pijaństwo lub poduszka. Tu czło-