den wiek jéj potędze nie zrówna. Ozłaca, z olbrzymia wszystko czego dotknie, tworzy z niczego, kruszy rzeczywistość twardą, tratuje nogami zwyciężoną, podściela ją i depce... a na jéj gruzach piętrzy złote stropy swoje, i aniołami zaludnia.
W młodości życie staje przed człowiekiem, z rękoma pełnemi obietnic, nadziei, wspaniałych przyrzeczeń, bogato strojne, głową w niebiosach, uśmiecha się, otwiera ramiona i pokazuje przyszłość! przyszłość za mgłami, ale w tych mgłach widzi uparta nadzieja wspaniałe gmachy, żyzną krainę mlekiem i miodem płynącą. I młody idzie, leci, rzuca się w życie, pomiatając wszystkiem co spotyka, szafując sobą, zdrowiem, myślami, idzie do tych mglistych krajów swéj wyobraźni, co się mu potem (jeśli wyżéj już wznieść się nie potrafi) wydmą tylko piasczystą wydać mają. Na drodze nieraz go co powstrzyma, ale młodzieniec odpycha wszystko, rozbija, byle biegł daléj a daléj. I niczego mu wówczas nie żal, bo zdaje mu się, że go czeka bogata za wszystkie ofiary zapłata. Ani mu mówić wówczas że kłamią nadzieje, że zawodzi przyszłość, nie uwierzy! Ani go wstrzymać w pędzie, cichem szczęściem, spokojem, ani go ukołysać słowy smutnego doświadczenia; niczemu, nikomu, nigdy nieuwierzy.