Patrzę ja okiem ojca na młode pokolenia i płaczę. Jest gorączka, nie ma hartu, jest płochość i zarozumiałość olbrzymia, są talenta, ale w pieluchach, bo ich wychowanie nie rozwinęło, bo je zadusiła ciemnota.
Młodość nie jest-li to wszystkiego nadzieja i pragnienie? nie jest-li to jasnowidzenie świata w idealnéj szacie, miotanie się ku niemu z otwartemi rękami i gotowość do boleści, do ofiary do wszystkiego co czuć daje życie?
W młodości burzym się na świat, bo jeszcze dużo do przeżycia, starsi patrzym spokojnie — jutro grób ciężkie zamknie zawody.
Młodzi, spotykamy się zupełnie jak dziewczęta u studni, przychodzące po wodę, które pośmieją się z siebie, popatrzą sobie w oczy, razem spojrzą na przechodzącego chłopca, poprawią włosy rozplątane na głowie, zaśpiewają i niespytawszy jedna drugą zkąd przyszła i dokąd odchodzi rozstają się z tą obojętnością dziecinną, którą daje jakaś głęboka wiara mimowolna w przyszłość i życie.