Ta strona została uwierzytelniona.
Śmiejesz się do mnie tym dziwnym uśmiechem
w oczach i ustach, który — nie wiem — cnotą,
czy też ponętnym przykuwa mnie grzechem:
tak mi się w serce strzałą wbija złotą.
Pod jego czarem z młodzieńczą ochotą —
u dusz ranionych z niezwykłym pośpiechem —
rwałbym się znowu ku tym wyżnym lotom,
gdzie dech nasz z bożym zlewa się oddechem.
Lecz mnie już błękit niebieski przeraża,
w nieskończoności tonący — bezdenny
i bezgraniczny baldachim ołtarza,
ustawionego w mistycznej świątyni,
gdzie, jako obraz daleki i senny,
wielka miłości ofiara się czyni.