wieczny będziesz — czy się zmienisz w słowo,
czy w grobowce, czy w zielony owoc.
• / Kulig /
Tobie cóż jeszcze? Sań ptaszęcy trzepot
z miast kamiennych nawet wyfrunie,
bo wiosłując ramionami przez niebo
zaczniesz w ciszy, skończysz w piorunie.
Może ptaki, nie liście,
może sen,
może dzieci puszyste jak len —
poprzez kręgi śniegowe prą
w puklach blasku,
w zamęcie rąk.
To w mamutów galopie,
w nagłych łyskach ich kłów
w lustrach zbudzić się przyjdzie, czy w grobie
na łów gwiazd pędząc miły, na gwiazd łów.
Noce, dnie obok sanny prą,
jędrne słońca i komet bąk —
to w zdumienia, to w cienie snów,
na łów gwiazd towarzyszu, na łów.
•
My czy w gospodzie, na dróg zakręgu,
czy w ciemności staniemy nakoniec?
Przeżegnamy się drzewem, czy ręką?
Staną gwiazdy parując jak konie.
I rozżarzą się polana w kominie —
błękitnawe, purpurowe kolumny,
a ten kamień wielki jak niebo,
a te drwa jak płonące trumny
będą zwolna jak róże złote
przekwitały, rozwijały płomienie,
aż się staną jak niegdyś — potem,
ludzką krwią i ludzkim kamieniem.
I w szkielety czarne zapatrzeni
powrócimy spowrotem do ziemi.
Tylko śnieg co jest Bóg i rzeczy płynność,
co nad ciszę i nad krew niewinną
elementy spopielałe połączy
z niebem — nakształt liści milczących.