∗
∗ ∗ |
Nie wstydź się tych przelotów
pełnych płomieni białych,
tych dźwięków a niestałych
takich jak w burzy złoto.
One na drzew dotyku
co stropu sięgać zda się
są w cichym majestacie
Bogu — muzyką.
I obleczone w pióra,
czy w przezroczysty niebyt
każde są drogą w chmurach
albo po niebie
nazywaniem snów wrzących
napełnieniem pachnącym
i krwią w powszednim chlebie.
Nie wstydź się cnoty. Ona
choć jej nadali ciało
zbrodni — toć jej zamało
czeka nienapełniona
jak dzban — to kształt jej nadaj
niech będzie czynom waga.
Nie wstydź się wiary w sobie
ona nie snów głupotą,
ale jak we krwi złoto
i krzew na grobie
wzrasta na tym co płyta,
co gniecie — nierozbita.
Nie wstydź się miłowania,
tworzenia, dorastania;
w żelaznej żądzy twojej
ona jest płomień nieba
co sztabę tak rozgrzewa,
że kując niepokojem
przemienisz w wieżę pragnień,
do której czyn się nagnie.
Otoś mały, a taki
sam sobie jesteś rodzic,