Ta strona została uwierzytelniona.
Miłość.
O nieba płynnych pogód,
o ptaki, o natchnienia.
Niewydeptana ziemia,
niewyśpiewane Bogu
te drzewa, te kaskady
iskier, ten oddech nieba
w ramionach jak w kolebach
zamknięty. Jak cokoły
drzewa z szumem napoły.
Serca jak dzbany łaski,
takie serca jak gwiazdki,
takie oczu obłoki,
taki lot — za wysoki.
Słońce, słońce w ramionach,
czy twego ciała kryształ
pełen owoców białych,
gdzie zdrój zielony tryska,
gdzie oczy miękkie w mroku
tak pół mnie, a pół Bogu.
Twych kroków korowody
w urojonych alejach,
twe odbicia u wody
jak w pragnieniach, w nadziejach.
Twoje usta u źródeł
to syte, to znów głodne,
i twój śmiech i płakanie
nie odpłynie, zostanie.
Uniosę je, przeniosę
jak ramionami — głosem,
w czas daleki, wysoko,
w obcowanie obłokom.