Strona:PL Krzysztof Kamil Baczyński - Kodeks 42-44.djvu/009

Ta strona została uwierzytelniona.

rzeko zbrukana, z chmur poczęta,
nieodgadniona wiosłem.
dn. 25. XI. 1942 r.



Dokąd to jeszcze? Ten cień stoi we mnie
jak obraz wieczny mego zatracenia,
rdzewieje tarcza i gorzknieje ziemia
pod zamyśleniem moim obosiecznym.
O, bo ja jestem mieczem krzywdy wszelkiej,
przez moje ręce wyciągnięte we śnie
wędrują grzechy jak milczące węże
i wytryskają z palców jako pieśni.
I czego dotknę, to się łzą pokryje,
jakoby rosą, tylko tak słoną
że się nie pięścią — całą ziemią biję
w pierś, której nigdy win nie odpuszczono.
O, bo i jakże odpuścić, że człowiek
zapomniał głosu mówiąc w bożej mowie.

I gdzie postąpię, pęknie mi pod stopą
ostatni kamień, a dalej już ciemność
i jestem jak ten pierwszy człowiek po potopie,
który zawinił. Więc wtedy nade mną
też blasku nie ma i w dłoni mi próżno,
jakby z niej krzyż wyjęto i włożono topór
i jestem duszą smutku po ciałach podróżną
i jestem sam i ziemi tępy opór.

O, żeby chwila jedna, dzban by dano
ze zdrojem chłodnym, żeby klątwę zdjęto
i żeby serce — sercem, a nie raną
i żeby droga choć w konaniu — świętą,