bo niedość było pokochać gromadzie
tą rozdzieloną na tysiąc miłością,
co nas prowadzi.
O bo i niedość było kochać jedno
i tak czujemy ziemi oddaleni
jak nas rozdziera ogromna samotność —
— nieba powolne milczenie.
Deszcz jak siwe łodygi, szary szum,
a u okien smutek i konanie.
Taki deszcz kochasz, taki szelest strun,
deszcz — życiu zmiłowanie.
Dalekie pociągi jeszcze jadą dalej
bez ciebie. Cóż? Bez ciebie. Cóż?
w ogrody wód, w jeziora żalu
w liście, w aleje szklanych róż.
I czekasz jeszcze? Jeszcze czekasz?
Deszcz jest jak litość — wszystko zetrze
i krew z bojowisk i człowieka
i skamieniałe z trwóg powietrze.
A ty u okien jeszcze marzysz
nagrobku smutny. Czasu napis
spływa po mrocznej, głuchej twarzy
może to deszczem, może łzami.
I to, że miłość, a nie taka
i to, że niedość cios bolesny,
a tylko ciemny jak krzyk ptaka
i to, że płacz, a tak cielesny.
I to, że winy niepowrotne,
a jedna drugą coraz woła
i to jakbyś u wrót kościoła
widzenie miał jak sen samotne.
I stojąc