Strona:PL Krzysztof Kamil Baczyński - Kodeks 42-44.djvu/029

Ta strona została uwierzytelniona.
CIEMNA MIŁOŚĆ.


Leżymy w łożu mrocznym jak na dnie strumienia
wyschłego. Włosy długie, poplątane wioną,
rozdzielają się, łączą jak smugi cierpienia
i niosą się jak ścieżki ku dalekim stronom.
Tu u nas zła tarnina rośnie tak po brzegu
biała czasem, a czasem jest jak rozpacz dłoni
i armje ciężko dzwonią, jak wykute w śniegu
w księżycach jasnych sunąc. Krzyk, parskanie koni
i czołgów ryk podziemny — jakby wydzierały
dusz trzepot nieostrożnie pobratany z ciałem.
Więc nasze ciała długie, splecione jak palce
w nocnym konaniu cierpną i wiatr nam na twarze
niesie płatki tarniny odstrzelone w walce,
i leżą tak jak piętna pośmiertne na miłość
strącone, aby wspomnieć, że się nic nie śniło,
bo oczy były otwarte w w śnie.
I źródła są w powietrzu i czujemy je
to są pociski krwi, co jeszcze trysną
i łkania są w powietrzu — metalowy jęk,
który się w ogniu spełnia ulewą ziarnistą.
I boleść, którą kiedyś nazwiemy ojczyzną,
co teraz jest jak dziecko, które nam we śnie
umiera. Jeszcze oddech tego z ziemi drży,
bo to był mej miłości pierworodny syn.
A potem długa noc. I zrywam się z ciemności
bez zbroi, nagi taki jakim z ziemi wstał,
rozpleść łodygi naszych niespełnionych ciał
i być żołnierzem nocnym wiary bez litości.
I nim odejdę jeszcze nim się broń rozpali
widzę jak się ten obłok twego ciała żali.
Bo ciemne miłowanie jest na dnie człowieczym,
które pragnących traci i czystość rozdziera,
a które się do dłoni bierze razem z mieczem,
lecz się w nim cierpi długo chociaż nie umiera