Strona:PL Krzysztof Kamil Baczyński - Kodeks 42-44.djvu/049

Ta strona została uwierzytelniona.


którą czuła pod lekko wyciągniętą ręką,
i która dziś się spełni i wzejdzie człowiekiem
nad przymrużoną lekko ziemi złej powiekę,[1]
żeby się stać czym? kwiatem, powłoką czy łzą?

A on był z nimi razem. Drzewa niebo niosły
i jak rybak co trąci nieostrożnym wiosłem
tataraki i kwiaty podwodne ukaże
tak wiatr obłokom zwijał nachmurzone twarze
i odsłaniały gwiazdy czystsze od pian bieli.
Oni stali bez ruchu. W ciemności widzieli
jak zwolna ich otacza wróg, a hełmy lśniły
jak łuski wielkiej ryby, która nocą drąży.
Jan stał pośrodku, cichy jak wielki chorąży,
który sztandar przedśmiertny ogromnych niebiosów
unosi. Jego głowa i płonące włosy,
w których gwiazdy spalały ostatni swój płomień
stały w sklepieniu nocy, w milczenia ogromie.
Tacy byli żołnierze, którzy bez mundurów,
w cywilnych czapkach, z bronią zza pasa wydartą
stali u serca ziemi jak burzliwe chmury
przeciw wierze bezsilnej i miłości martwej.

A tamci jeszcze bliżej. Więc ujęli w ręce
broń jak rzeźbiarz, co dłuto ujmuje z namysłem,
aby wyciąć nagrobny pomnik w takiej męce,
w takim bólu krzesany, aby czyny wszystkie,
wszystkie cierpienia i burz grzywy wciosać
w pomnika twarz, ramiona, w usta i we włosy.

Więc runął łańcuch strzałów. Najpierw po ogniwie
sypał się na bruk dźwięcząc, potem coraz ciężej.

  1. Przypis własny Wikiźródeł Po tym wersie stoi przekreślony kolejny: która wypluśnie z niej jak światła promień z mroku,