Strona:PL Krzysztof Kamil Baczyński - Kodeks 42-44.djvu/051

Ta strona została uwierzytelniona.


ciemna, głęboka i ciepła wchłonęła kształty i świat.
A anioł lekki nad ziemią cicho mu rękę podał
i szli wysoko w obłoków rozchylający się kwiat.
I już się Jan kołysał nad ziemi dnem wypukłym
kiedy dom w dole ujrzał i łzy jak ciężkie gwiazdy,
pełne obrazów zmieszanych, wdół spadły, rozprysły się, stłukły.
I począł ciążyć w dół jak próżny dźwięku dzwon,
bo widział Marię białą jak brzozę w burzy zgiętą
schyloną nad dzieciątkiem w ogromnym lustrze lęku.

“Podaj mi rękę” mówił anioł „bo jeszcze jeden krok
a trwoga cię ogarnie i spadniesz suchym liściem
w drapieżną czułość ziemi, w pożary ludzkich rąk,
w jezioro mroczne czasu podobne ciemnym snom.”
Znów się muzyki ciepłej płomyk zapalił biały,
a on strwożony jeszcze, choć w górę lekko szedł
zapłakał: „czym nie zgrzeszył odchodząc od cierpienia,
odchodząc, kiedy za mną bolesne kwiaty wiały
jej dłoni i jej oczu uderzał motyl trwożny
i do jej stóp maleńkich przykuta ciężka ziemia?
Jam szedł za tym płomieniem, co pali nieostrożny
i nieobaczny na nic.” A anioł mówił tak:
„Tyś był miłości wiernej nierozdzielony ptak,
który miał tyle serc, ileś twych braci miał
i z każdym serc powiewem twój wielki płomień drżał,
i uczyniłeś wybór po wszelki świata czas
jakże chcesz, żeby w trwodze o jedno ciało gasł.
Bo dusza jej to strumień, srebrzysty, żywy ton,
a nie napłynie otchłań w zielony, boży dom.”

I znów się ciszy całun w muzyki krąg układał,
a znów go strwożył czas i mówił: „Nim dorośnie
dzieciątko, czym się stanie, czy groza go nie wchłonie?”