Strona:PL Krzysztof Kamil Baczyński - Kodeks 42-44.djvu/058

Ta strona została uwierzytelniona.
POLEGŁYM

Nocą, gdy ciemność jest jak zwierzę czarne,
stoi cisza jak lęku drgający biały słup.
I żyła śmierci bije: na marne — drży — na marne,
a rano znów się potknę o rozkopany grób.

A dniem stół pusty stoi, zabrakło na nim rąk,
które by razem ze mną wznosiły kruchą sieć,
a uporczywe twarze i ciała wokół siedzą,
jakgdyby tu przykute miłości mroczną wiedzą
i głos na ścianach osiadł jak szron i dzwoni: leć.

I każą mi: zapomnij. Więc ręce ciężkie włożyć
w ciężarny ołów gliny i pracy toczyć głaz,
więc jeszcze dzień obrócić, jak mokry piach wyłożyć,
odetchnąć jeszcze śmiercią i jeszcze, jeszcze raz.

A potem znowu noc i słuchać długo trzeba,
jak schodów trzask się wznosi, jak dławi płótno czarne,
a w szyby śniegu bicz: — na marne — drży — na marne.
i życie w gardle tkwi jak ostry kamień chleba
i czuję was w ciemności bez ziemi i bez nieba.

I wtedy trzeba wierzyć i każą mi: zapomnij.
I trzeba martwą broń zamienić w krzyż i płomień.
ulice moich dróg są wszystkie wgórę — strome
i cienka struga krwi jak lont się spala — do mnie.

Żelazna miłość — tak — wybuchło, zgasło, starło,
pozostał tępy mus, co w pięści tkwi jak gwóźdź.
Zapomnieć teraz, zdrętwieć, milczeniem tak się struć,
żeby mi pisklę ognia na dłoni nie umarło.

Odeszli. Noc po nocy. Coraz to krzyk za gardło
i tylko cisza po nich i dzwoni śniegu słup,
ale się głupie ciało jak ciężki pień uparło,
choć rano — ktoś się potknie o mój dymiący grób.

6. I. 1944.