O dziecko smutne, o ty zagubiony
w żalu najczystszym za wrót niedomknięciem,
którędyby duch przewiał natchnionym cyklonem
i wiarę święcił.
Ty, gdzie odjeżdżasz, coś aniołów widział
w ludziach znużonych co szli nad strumieniem
i już odbicia ich ujrzałeś światłem,
gdy były cieniem.
Gdzie chciałeś wyczuć pod dłonią kształt lawy,
któraby w gemmy zastygała zwycięstw?
Czy gdzie się bunt nie z ognia, a z małości stawał,
a z pieśni — wyciem?
Czy gdzie się wolność stawała skuwaniem
w imię powstałych, którzy kładli nowe
kajdany, a znużeni nad wiarą czuwaniem
spadli jak głowy.
Czyś ty nie widział, że w słabości wokół
nikt nie dopatrzył do końca przeznaczeń
i że zamały, by stanąć na cokół
wojownik płacze?
A wiesz, że mędrców i magów spełnienia
to niebo było czynione przez człeka,
by trwał dla celu, szedł jak idzie cieniem,
czekał jak czeka.
I wiesz co miłość — jeśli tylko sobie
co znaczy przemoc jeśli tylko zemstą
za krzywdy, których nie wydrze i spowiedź,
aż staną klęską.
O dziecko smutne, ty niedopełnione
człowiekiem — jakby niespełnione życiem.
Cóż to rzeźbienie jeśli tylko w marmur
marmuru ryciem?
Cóż to pod snami jak pod palcem czułym
znajdziesz, gdyś człowiek przez ciało i ruchy,
kiedy cię smutkiem w kamieniu wykuły
najczystsze duchy.
Nie płacz i pojmij prawo, które mija
i pojmij sen, a tając pojmowanie uczyń
żywy grom w głazie jak ręka niczyja,
co żyjąc — uczy.