O miasta wdole tam, gdzie pułap dymu leży,
o rzeki wdole tam, o wsi jak białe stogi,
gdzie maszyn ruch i gdzie ociera złote rogi
w odbiciu szybkich rzek zielony jeleń chmur.
Obłoki górą płyną, obłoki są jednakie
jak ścigający korab, albo odbicie fal,
które mijają sen i są jak ludziom ptaki
nad ogień i nad stal.
I w moim kraju one jak indziej niosą szept
i w moim kraju one jakby przez obcą dłoń
niesione — tworzą obraz, który samotny rzeźbiarz
układa mimo szumu, albo pogłosu trąb.
A w dole jest ojczyzna — to co się nie nazywa,
to co jest przypomnieniem najdalszych, cichych lat
i to co w oku łza, przez którą widać świat
i to co w sercu sen i nawałnice rąk.
O dajcie, dajcie ręce, niech w drżeniu poznam świat
co wzrastał i aniołem pozostał pod powieką.
Ojczyzna moja tam, tam jest i tak daleka
jak jest podana dłoń człowieka dla człowieka.
Ojczyzna moja tam, gdzie zboża niosą wiatr,
i gdzie zielony krąg zamyka pierścień Tatr
i gdzie jak posąg złoty morze wygina łuk
i człowiek, gdy z człowieka przemawia żywy Bóg.
Ojczyzna moja tam jak łańcuch martwych ciał
i leży na niej głaz z pod niego zieleń tryska.
O ziemio tyś jest obraz ciosany z krwawych skał,
ty jesteś duchom grób i duchom jak kołyska.
Kto ciałem — temu kat obcina głowy taran,
kto duchem — temu kat nie zetnie głów płomienia,
bo gdzie się kończy zbrodnia, tam się zaczyna kara
i tam zaczyna niebo, gdzie się kończy ziemia.