— Ciebie, Krytobulu, niepokoi to, że częstokroć jak sam widzisz, ludzie zacnie postępujący i unikający brzydkich czynów, zamiast być wzajemnie przyjaciół mi dla siebie, kłócą się i zostają z sobą w przykrzejszych stosunkach, niż ludzie, żadnej nie mający wartości.
— Tak jest, Sokratesie, i nie tylko ludzie prywatni tak postępują, ale nawet i państwa często są z sobą w stosunkach nieprzyjaznych i przytem takie, które troszczą się najbardziej o to, co szlachetne, i najmniej dopuszczają u siebie czynów hańbiących. — Mając to na względzie, zwątpiłem zupełnie o możliwości zjednania sobie przyjaciół. Widzę bowiem, że źli ludzie nie są w stanie być sobie przyjaciółmi; i jakże, w rzeczy samej, ludzie niewdzięczni, niedbali chciwi, wiarołomni, lub niewstrzemięźliwi, mogliby stać się przyjaciółmi? Zgoła więc, zdaniem mojem, ludzie źli są z natury usposobieni dla siebie wzajem raczej wrogo, niż przyjaźnie. Lecz z drugiej strony, nawet z dobrymi, jak ty utrzymujesz, ludzie źli nigdy nie wstępują w związki przyjaźni. W rzeczy samej, jak mogliby ludzie, dopuszczający się złych czynów, być przyjaciółmi tych, którzy nimi się brzydzą? A jeżeli, jak się okazało, i ci, którzy uprawiają cnotę, kłócą się z sobą o pierwszeństwo w państwie i wskutek zazdrości nienawidzą się nawzajem, to gdzież szukać przyjaciół i wśród jakich ludzi można znaleźć życzliwość i wierność?
— Różnie z tem jakoś bywa, Krytobulu. Z jednej strony ludzie bywają skłonni z natury do przyjaźni: potrzebują bowiem jedni drugich, współczują sobie, pomagają w pracy wspólnej i, jeśli mają zeznanie tego, żywią dla siebie wdzięczność. Z drugiej
Strona:PL Ksenofont Konopczyński Wspomnienia o Sokratesie.djvu/112
Ta strona została przepisana.