gorszą, nie nauczywszy cię odróżniać dobrej od fałszywej, byłaby i ta rada bez pożytku dla ciebie.
— Tego jednak, zaiste, wcale on mnie nie nauczył; wypadnie przeto, Sokratesie, nam samym rozróżniać dobrych i złych.
— Czy więc nie zastanowimy się, młodzieńcze, nad tem, jakby nam uniknąć pomyłki przy ich rozróżnianiu?
— Bardzo tego pragnę, Sokratesie.
— Gdyby zatem wypadło rabować pieniądze, czy postąpilibyśmy podług zasad taktyki, stawiając na przodzie ludzi najchciwszych?
— Tak mi się zdaje.
— A jak postąpić z tymi, którzy mają narażać się na niebezpieczeństwo? Czy ludzi najwięcej żądnych odznaczenia się należy stawiać na przodzie?
— Tak, Sokratesie; są to właśnie ludzie, gotowi dla chwały narazić się na niebezpieczeństwo. Przytem nie pozostają oni w ukryciu, lecz, wszędzie zwracając na siebie uwagę, dadzą się łatwo odnaleźć.
— Lecz czy Dionysodor nauczył cię, młodzieńcze, tylko ustawiać żołnierzy, czy też i tego, gdzie i jak należy się posługiwać każdym szykiem wojska?
— Bynajmniej, Sokratesie.
— Jednakże wiele jest wypadków, w których nie powinno się w jeden i ten sam sposób ustawiać żołnierzy i wieść ich do boju.
— Tego, istotnie, Dionysodor, wcale mi nie objaśniał.
— Idźże więc, młodzieńcze, raz jeszcze do niego i zapytaj się; bo, jeżeli on zna się na tem, a nie jest człowiekiem bezczelnym, to wstyd mu będzie,
Strona:PL Ksenofont Konopczyński Wspomnienia o Sokratesie.djvu/135
Ta strona została przepisana.