— Świadczę się bóstwem, Sokratesie, że, co do mnie, będę doradzał usunięcie wszystkich, ponieważ tak niedbale spełniają swe obowiązki, że nic w kraju nie jest zabezpieczone od kradzieży.
— Lecz czy nie sądzisz, Glaukonie, że w razie usunięcia straży każdy, kto zechce, będzie mógł jawnie rabować? Skąd jednak wiesz, że straże źle pilnują? Czy byłeś sam na miejscu i dobrze to zbadałeś?
— Takie jest moje przypuszczenie, Sokratesie.
— A czy i o tych rzeczach, Glaukonie, nie wtedy radę swą damy, kiedy się już dowiemy dokładnie i nie będziemy się bawili w same tylko przypuszczenia?
— Może tak będzie i lepiej, Sokratesie.
— Naszych kopalń, o ile wiem, nie zwiedzałeś, Glaukonie; nie możesz zatem powiedzieć, dlaczego teraz mniej jest dochodów, niż dawniej.
— W rzeczy samej nie zwiedzałem ich, Sokratesie.
— Ma to być, istotnie, miejsce niezdrowe; to więc starczy ci za wymówkę, gdy wypadnie radzić w tej materyi.
— Żartujesz sobie ze mnie, Sokratesie.
— Ale tego przynajmniej, Glaukonie, nie zaniechałeś z pewnością rozważyć, jak długo zapasy żywności, których kraj dostarcza, mogą wyżywić nasze miasto i jak wiele prócz tego ono ich potrzebuje w ciągu roku, żebyś pod tym przynajmniej względem nie był w niewiadomości, jeżeli miasto nasze znajdzie się w potrzebie, lecz przeciwnie żebyś, wiedząc o tem, mógł dać radę miastu co do jego potrzeb, pomódz mu i ochronić je od zguby.
Strona:PL Ksenofont Konopczyński Wspomnienia o Sokratesie.djvu/159
Ta strona została przepisana.