sne, twarde i miękkie, chropowate i gładkie, młode i stare, przedstawiając je przy pomocy barw.
— Tak jest, Sokratesie.
— Ponieważ dalej, przedstawiając istotnie piękne kształty, nie łatwo jest spotkać pojedynczego człowieka, w którymby coś nagannego się nie znalazło, zbieracie więc razem ze znacznej liczby ludzi najpiękniejsze cechy każdego z nich i w ten sposób osiągacie to, że postaci wasze przedstawiają się w całości pięknemi.
— Tak, w rzeczy samej, postępujemy.
— A czy odtwarzacie także charakter duszy — to właśnie, co jest najwięcej interesującem, najprzyjemniejszem, najpowabniejszem, najbardziej pociągającem i zachwycającem? Czy też naśladować tego nie można?
— Jakże to — Sokratesie dałoby się naśladować, co nie ma w sobie ani symetryi żadnej, ani barwy, ani w ogóle nic z tego, o czem dopiero mówiłeś, i zgoła nie jest widzialnem?
— A czy nie daje się zauważyć u ludzi to życzliwe, to znów nieprzyjazne względem innych spojrzenie?
— Tak jest, Sokratesie.
— Czy więc tego przynajmniej nie można odtworzyć w oczach?
— Najzupełniej.
— Czy zaś sądzisz, że na widok powodzenia przyjaciół i ich nieszczęść ludzie zachowują jednakowy wyraz twarzy, zarówno ci, co im współczują, jak i obojętni dla nich?
Strona:PL Ksenofont Konopczyński Wspomnienia o Sokratesie.djvu/174
Ta strona została przepisana.