— Istotnie tak, Sokratesie; w samą porę mi to przypominasz, znam nawet niektórych władców, którzy, czując brak odpowiednich dla siebie środków, zmuszeni są, jak ludzie najubożsi, dopuszczać się niesprawiedliwości.
— Jeżeli więc tak się rzecz ma, to czy nie zaliczymy owych władców do ludu; tych zaś, którzy posiadają szczupłe środki, do rzędu bogaczy, jeżeli są gospodarni?
— Nieudolność moja zmusza mnie oczywiście przyznać ci, Sokratesie, i w tem słuszność, i myślę tylko, czy nie najlepszem byłoby dla mnie milczenie, gdyż, zdaje się, że zgoła nic nie wiem.
I oddalił się Eutydem wielce upadły na duchu, z pogardą dla samego siebie i z przekonaniem, że jest istotnie niewolnikiem.
Wielu wprawdzie z tych, z którymi Sokrates w ten sposób postąpił, nie przyszło już więcej do Sokratesa, i takich ludzi za tem więcej jeszcze ograniczonych on uważał. Ale Eutydem powziął przekonanie, że nie inną drogą może stać się człowiekiem, mającym znaczenie, jak przez możliwie częste obcowanie z Sokratesem. Nie odstępował go też wcale, chyba w razie jakiej nagłej potrzeby, a nawet starał się naśladować niektóre strony jego działalności. Sokrates zaś, poznawszy to usposobienie Eutydema, wcale go już nie dręczył, lecz w sposób najotwartszy i najzrozumialszy wyjaśniał mu wszystko, co dla jego wiedzy uważał za potrzebne i dla życia za najpożyteczniejsze.
Strona:PL Ksenofont Konopczyński Wspomnienia o Sokratesie.djvu/213
Ta strona została przepisana.