Strona:PL Kuper - Ostatni Mohikan.djvu/160

Ta strona została przepisana.

gę. Pokaż mi drogę — przyjacielu, idę za tobą.
Kiedy wyszli z jaskini do wąwozu łączącego ją z drugą, orzeźwiła ich świeżość nadwodnego powietrza. Lekki wietrzyk marszczył powierzchnię rzeki i zdawało się że napędzał jej fale śpieszyć w przepaść, gdzie waliły się z rykiem grzmotu. Prócz tego hałasu i szelestu wietrzyka nic nie mieszało ciszy, jaką tylko noc i samotność rozciągnąć tu mogły. Wszedł xiężyc: blask jego padając na rzekę i lasy, podwajał ciemność miejsca na którém się zatrzymali u podnoża skały wznoszącej się za nimi. Próżno kazden z nich przy tem słabem świetle wodził oczyma po obu brzegach, chcąc odkryć jakikolwiek znak życia, coby im wytłumaczył naturę słyszanych głosów; zawiedziony wzrok ich spotykał tylko drzewa i skały.
— Nic nie widać prócz ciszy i spokojności wieczora, — rzecze major półgłosem. — Jakże ten widok wydałby się nam pięknym