Strona:PL Kuper - Ostatni Mohikan.djvu/166

Ta strona została przepisana.

Lecz czujność niezmordowanych ich oobrońców nie opuszczała na chwilę. Nieporuszeni jak te skały, których każdy z nich zdawał się bydź cząstką, oczyma tylko ciągle przebiegali oba brzegi wzdłuż ciemnnych lasów otaczających rzekę. Żaden głos z ust ich nie wyszedł, żadnego tchnienia nawet nieposłyszałoby najpilniejsze ucho. Ostróżność tę zbyteczną na pozory nakazywało im zapewne doświadczenie wyższe nad wszelką przebiegłość nieprzyjaciół; baczność ta jednak hie odkryła żadnego niebezpieczeństwa; Nakoniec xieżyc zniżył się ku ziemi, a blade światełko przenikając wierzchołki drzew na niedalekim zakręcie rzeki, zapowiedziało wschód jutrzenki.
Natenczas jeden z posągów ożył; strzelec ruszył się z miejsca, przypełzł po za skale i obudził majora.
— Czas ruszać w drogę, — rzecze, — obudź pan kobiéty i bądźcie gotowi siąść do łódki, na pierwsze moje wezwanie.