Strona:PL Kuper - Ostatni Mohikan.djvu/175

Ta strona została przepisana.

ną tylko ścianą i wzrok mógł przenikać dosyć daleko w głąb lasów.
Tak ukryci zostawali czas nie mały, a nic nie ukazało się takiego, coby mogło zapowiadać powrót nieprzyjaciół. Major zaczynał tuszyć sobie, że dzicy zrażeni niepowodzeniem w pierwszym napadzie, przestali myśleć o drugim i ośmielił się wyjawić towarzyszowi swoję nadzieję.
— Nie znasz Pan co to jest Makwa, — odpowiedział strzelec, z powątpiewaniem kiwając głową, — jeżeli myślisz że tak łatwo pójdzie w nogi nie obdarłszy ani jednej głowy. Wyło ich tutaj ze czterdziestu dziś rano, a wielu nas, wiedzą oni bardzo dobrze i nie tak prędko porzucą swoje polowanie. Cyt! spojrzyj Pan tam blizko pierwszego wodospadu. Niech umrę, jeżeli te łotry nie odważyli się przebywać w pław, rzeki, i jak na nieszczęście nasze, umieli trzymać się śrzodka między pędem dwóch koryt. Oto już dopływają do wyspy! Ci-